"Myślę, że cały sportowy świat zaakceptuje i szybko pogodzi się z decyzją o przesunięciu terminu zmagań w Tokio. Teraz najważniejsza jest zwycięska walka z koronawirusem. Jak to się powiedzie, za rok w stolicy Japonii wszyscy będą się mogli cieszyć igrzyskami" - powiedział Kozakiewicz.

Reklama

On sam świetnie zdaje sobie sprawę, jak sportowiec przeżywa wiadomość o braku możliwości startu w najważniejszej imprezie czterolecia. Przed laty decyzja polityczna o bojkocie igrzysk w Los Angeles dotknęła jego i pozostałych polskich sportowców.

"Komuniści musieli słuchać się Moskwy i zdecydowali za nas, że nie jedziemy na igrzyska do Los Angeles w 1984 roku. Sytuacja była o tyle inne, że mogliśmy sobie choć w części zrekompensować ten fakt startami w innych wielkich wydarzeniach w roku olimpijskim. Obecnie sport zamarł całkowicie praktycznie" - zaznaczył Kozakiewicz, którego gest "podziękowania" moskiewskiej publiczności za jej zachowanie przeszedł do historii.

30 lipca 1980 roku Kozakiewicz został królem tyczki i to mimo wrogiego nastawienia zgromadzonych na trybunach rosyjskich kibiców, którzy wspierali swojego pupila Konstantina Wołkowa. Wynik Polaka osiągnięty na Łużnikach - 5,78 - był rekordem świata.

Reklama

W Moskwie zabrakło na starcie sportowców z Zachodu, bo wtedy te kraje postanowiły zbojkotować igrzyska.

"Dzisiaj decyzja o przełożeniu igrzysk dotyczy nie tylko Polaków, sportowców ze Wschodu czy Zachodu, lecz z całego świata. Do tego zapadła w okolicznościach, których nie moglibyśmy sobie wyobrazić nawet w najczarniejszych snach. Rok to okres do przetrzymania. Można to przeczekać, choć póki co sportowcy nie mają nawet możliwości treningu. Wierzę jednak, że świat szybko upora się z pandemią koronawirusa i powstaną warunki do normalnego życia, także sportowego" - dodał Kozakiewicz.

Mistrz olimpijski wskazał, że można wprawdzie zorganizować igrzyska, choćby wzorem imprez piłkarskich, bez publiczności, ale wtedy ta impreza straciłaby sens.

Reklama

"Igrzyska to wisienka na sportowym torcie. Gdy miało zabraknąć na zawodach publiczność, to byłaby to sytuacja zarówno dla zawodników, jak i kibiców nie do wyobrażenia. My walczymy dla nich, a oni nas dopingują, co nas z kolei uskrzydla. Inaczej sport traci sens" - podsumował Kozakiewicz.