Zabolało pana, że z programu igrzysk w 2024 roku skreślono chód na 50 km?
Nie, nie zabolało mnie to, bo byłem świadom tego, że właśnie do tego władze MKOl będą dążyć. Trudniej byłoby mi to zaakceptować, gdyby się okazało, że chodu w Paryżu w ogóle by nie było. On jednak będzie, ale na dystansie 20 km i prawdopodobnie mieszanym. To znaczy, że pewnie szykuje się jakaś sztafeta, co na pewno będzie dużo bardziej widowiskowe.

Reklama

Czyli to oczekiwana zmiana?
Tak, zdecydowanie tak. Chód już wcześniej był rozgrywany na różnych dystansach i 50 km wcale nie było od zawsze w programie igrzysk. Jeśli jednak zamiast tego będziemy mieć emocjonującą rywalizację sztafetową z elektronicznym pomiarem, być może z jakimiś rundami karnymi, jak w biathlonie, to może być zdecydowanie ciekawsze od rywalizacji na 50 km. Świat się rozwija.

Nie uważa pan, że to zmierza ku temu, żeby chód całkowicie wykreślić z programu igrzysk?
Absolutnie nie. Chód ma teraz bardzo dobry moment, a jeśli chodzi o jego propagowanie w wymiarze amatorskim, to już wraz z moją żoną Justyną rozwijamy projekt Walking Lovers Korzeniowski, który jest skierowany do masowego odbiorcy. Miliony ludzi chodzą w celach fitnessowo-sportowych, więc masowego walkingu nic już nie zatrzyma. Na tym gruncie będą powstawały nowe imprezy sportowe, bardziej otwarte na amatorów. Wtedy wyczynowy chód sportowy będzie bliższy kibicom i będzie mógł się dalej rozwijać.

A jakie jest pana zdanie na temat wprowadzania do programu igrzysk takich dyscyplin czy konkurencji, jak breakdance, skateboard, slalom ekstremalny?
Jestem bardzo otwarty na wszystko, co nowe w igrzyskach. Pod warunkiem, że nie budzi to żadnych niedomówień, jeśli chodzi o ocenę, zasady przyznawania medali. Jeśli jednak jakaś dyscyplina jest masowo uprawiana przez młodzież, to powinna także znaleźć swoje miejsce w programie olimpijskim. Na pewno jednak sędziowanie musi być zrozumiałe dla przeciętnego kibica. Musimy pamiętać, że świat mediów teraz składa się z klipów, także jeśli chodzi o odbiór sportu i akurat te dyscypliny świetnie się nadają na krótkie, widowiskowe relacje.

Reklama

Jednym z argumentów za ich wprowadzeniem było to, że można je uprawiać poza arenami sportowymi. Czy to powinno odgrywać jakąś rolę w procesie decyzyjnym?
Tak, bardzo ważne jest to, żeby daną konkurencję można było uprawiać masowo. Im łatwiejszy dostęp będzie do danej dyscypliny, tym większe szanse na to, by się w przyszłości rozwijała. Nie może być tak, że dany sport można uprawiać tylko w bogatych krajach, których stać na odpowiednią infrastrukturę. Przykłady to na pewno saneczkarstwo, bobsleje, skoki narciarskie, kolarstwo torowe. Tu trzeba ponieść olbrzymie nakłady. Trudno powiedzieć, żeby dostęp do nich był powszechny.

Po raz pierwszy w historii w Paryżu będzie też mniej uczestników niż na wcześniejszych igrzyskach. Ta tendencja nie martwi?
Z jednej strony jest to na pewno podyktowane transmisjami telewizyjnymi, które muszą być bardziej dynamiczne, ale z drugiej strony igrzyska i tak nie mogą rosnąć w nieskończoność. Trzeba mieścić się w pewnych budżetach. Standardem stało się, że kraje, choć właściwie to miasta bądź regiony, występują o organizację igrzysk, a mieszkańcy się sprzeciwiają. Zazwyczaj w prostej ocenie ekonomicznej są one za drogie i arcytrudne do zrealizowania w mającym swoje priorytety budżetowe społeczeństwie. Gdzieś zatem trzeba postawić ograniczenia. To powinny być zawody wyłącznie dla sportowej elity, bycie olimpijczykiem powinno być pewną nobilitacją, z jednym jednak zastrzeżeniem polegającym na reprezentacji wszystkich państw naszego globu.

Najbliższe igrzyska zaplanowane są w przyszłym roku w Tokio. Pierwotnie termin był wyznaczony na lato 2020, ale ze względu na pandemię COVID-19 zostały przeniesione. Jak pan myśli - odbędą się?
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Musiałaby się wydarzyć jakaś kolejna globalna katastrofa. Sport sobie całkiem nieźle radzi w dobie pandemii. Zawody się odbywają z ograniczonym dostępem lub bez publiczności. Są też tzw. paszporty sanitarne, zawodnicy startują po uprzednim przebadaniu. Tokio na pewno będzie imprezą, która wskaże nowy standard igrzysk pod względem higienicznym, ale pewnie do tego będzie trzeba się trochę przyzwyczaić. Tak, jak kiedyś zostały wprowadzone standardy antyterrorystyczne.

Sportowcy będą mogli też niewiele czasu spędzić w wiosce olimpijskiej. Przylecą tam pięć dni przed startem i muszą ją opuścić dwa dni występie. To utrudnienie?
Wioska olimpijska nie sprzyja treningowi ani też koncentracji. Pytanie, czy chodzi o przyjazd do wioski, czy o przylot do Japonii. Bo wszystkie dobrze zorganizowane reprezentacje szykują sobie bazę poza Tokio i będą przyjeżdżać tuż przed samym startem. Sam właśnie takie metody stosowałem.