Partner merytoryczny: Sports.pl

PRZEGLĄD SPORTOWY: Trzecie miejsce w Monako, wynik 66,45 m, słabszy od tych uzyskiwanych przez pana w ostatnich startach. Powinniśmy się niepokoić?

Reklama

PIOTR MAŁACHOWSKI: Spokojnie, moc została, nic się nie zmieniło. Koło w Monako jest nowe, śliskie. Robiłem błędy techniczne, bo obawiałem się, że w tym kole zrobię sobie coś złego przed mistrzostwami Europy.

PS: Czy walka w mityngach Diamentowej Ligi nie przeszkadza panu w przygotowaniach do mistrzostw w Barcelonie? Przez częste podróże pewnie brakuje panu czasu na treningi?

Startuję raz na tydzień, a taką dawkę jestem w stanie wytrzymać. Czasami męczące są loty, zwłaszcza ten do Ameryki, do Eugene, ale bez przesady. Siłowo jestem świetnie przygotowany, więc wystarczają mi dwa, trzy treningi techniczne, by dojść do siebie i znowu jechać na zawody. Rzucam daleko, dalej, niż w przeszłości, więc nie będę narzekał. Jest w porządku.

Reklama

PS: Jest tak dobrze, że ma pan szansę na zwycięstwo w cyklu, diamenty są w zasięgu pana ręki.

Szansa jest duża, ale muszę uważać na Węgra Zoltana Kovago. On jest bardzo mocny i nie odpuści.

Reklama

PS: Jeżeli pan wygra serię najbardziej prestiżowych mityngów, to odbierze pan 40 tysięcy dolarów i diament, czy jego równowartość w pieniądzach?

Nie wiem. Może zdecyduję się na klejnot i wstawię sobie diamentowe zęby...

PS: Słucham?

To oczywiście żart. Kurczę, naprawdę jeszcze nie myślę o nagrodzie. Jeżeli wygram, to pewnie zdecyduję się wyłącznie na pieniądze. Większość lekkoatletów tak robi. Kiedy organizowano mityngi Złotej Ligi, zawodnicy odbierali kasę, nie złote sztabki.

PS: W mityngach Diamentowej Ligi nie pokazuje się ostatnio mistrz świata, Niemiec Robert Harting. Co się z nim dzieje?

Pojęcia nie mam. Wiem tylko, że jego trener był przeciwny startowi w Eugene, bo to za długa i za męcząca podróż. Ostatnio Harting rzucił ponad 68 i pół metra w mistrzostwach Niemiec. Wiem to jednak z internetu, bo kontaktu nie utrzymujemy. Chociaż to równy gość.



PS: A Estończyk Gerd Kanter? Nadal trzyma się na uboczu?

Nic się nie zmienia. On od dawna ma swój świat, nie kumpluje się z innymi dyskobolami.

PS: Kanter jest liderem światowych tabel w tym roku. Jego wynik 71,45 m robi wrażenie.

Ale rzucił to w Kalifornii, w Chula Viście, w jakichś małych zawodach. On szuka miejsc, gdzie są dobre warunki, bo chce pobić rekord świata. Te małe, wręcz treningowe zawody polegają na tym, że wychodzi na stadion rano, z jakimiś znajomymi dyskobolami, i rzucają. Jeżeli wyniki są słabe, to robią zawody po południu. Kanter liczy na to, że kiedyś trafi idealny rzut w idealnych warunkach.

PS: Pan nie chce w taki sposób poprawiać nawet rekordu Polski?

A co to za frajda, co za satysfakcja? Ja chcę startować z najlepszymi, w największych zawodach. Wtedy się mobilizuję i mam radochę.

PS: W Barcelonie Kanter na pewno będzie groźny.

Nawet bardzo groźny. Przecież to mistrz olimpijski, zawsze może walnąć siedemdziesiąt metrów. Jest nas czterech do miejsc na podium: ja, Harting, Kövago i Kanter. Każdego z nas naprawdę stać na 70-metrowe rzuty.

PS: Fizycznie jest pan znakomicie przygotowany do obecnego sezonu. A psychicznie? Da pan radę odpowiedzieć świetnym rzutem, jeżeli rywalom dysk zacznie latać bardzo daleko?

Jestem pewien, że tak. Uwielbiam takie sytuacje, wtedy jestem najmocniejszy. W Barcelonie pewnie nie trzeba będzie rzucić aż tak daleko, aby zdobyć złoto. Idealny scenariusz na finał jest taki - kilku gości rzuca po 68 metrów z hakiem, a ja 69. Albo dalej. A jeżeli konkurs będzie stał na tak wysokim poziomie, to może zostać wydarzeniem mistrzostw. I jest to prawdopodobne.

PS: Do czempionatu Starego Kontynentu zostało tylko kilka dni, a pan zamiast dyskiem rzuca na treningach kulkami. To lepsza metoda?

Rzucam i kulkami, i dyskiem. Kulkami częściej, bo nie chcę obciążać palca, z którym miałem takie problemy rok temu. Jak palec wygoi się w stu procentach, zacznę rzucać cięższym, treningowym dyskiem. Na razie nie mogę. Do Barcelony dojadę na tych kulkach. To sprawdzona metoda.



PS: Startował pan już w Barcelonie?

Raz, w ubiegłym sezonie. Rzuciłem jakieś 64 m. Konkurs był słaby, bolał mnie palec. Nie ma czego wspominać. Teraz będzie zupełnie inaczej.

PS: Gdzie pan spędzi ostanie dni przed mistrzostwami?

Z mityngu w Monako wracam do Spały. Tam potrenuję i trochę się wyciszę. Do Barcelony lecę dopiero 29 lipca, dwa dni później kibicuję Tomkowi Majewskiemu w finale pchnięcia kulą. A potem walczę o swoje.

PS: Stać pana na jeszcze więcej, na jeszcze dalsze rzuty od tych, którymi wygrywa pan mityngi w tym sezonie?

Powiem tak - jestem w niesamowitej formie. Ale być może nie takiej, jaka powinna być. Jeszcze nie...

>>> Czytaj także: Wisła: Rios klepnięty, Mendy na testach