Arka grała wtedy słabo i po pierwszej połowie przegrywała z beznadziejnym Radomskiem 1:2. Krzysztof S. postanowił ratować skórę kolegom i zaproponował kasę sędziemu. Ten piłkarz to prawdziwy spec od pertraktacji z arbitrami. W innym, równie głośnym, meczu Arki z MKS Mława biegał za sędzią Andrzejem K. i natarczywie dopytywał się: "Panie sędzio, kiedy k... ten karny?!"

W spotkaniu z Radomskiem gdynianie wygrali ostatecznie 3:2. Po meczu kasę w pubie Ameryka wręczył arbitrowi tylko kierownik drużyny Wiesław K. W kopercie było umówione 5 tysięcy złotych. Piotr A. razem ze swoimi asystentami noc spędził w hotelu Olimp w Gdyni. Rano poprosił do siebie kierownika drużyny Arki. "Gdzie jest kasa od piłkarzy?" - zapytał. Wiesław K. nic nie wiedział o tej propozycji. Wezwał z treningu, który odbywał się na boisku przy ulicy Olimpijskiej, ówczesnego kapitana drużyny Mariusza Woronieckiego i w obecności arbitra zapytał go o kasę. "Ja nic temu panu nie obiecywałem i nic nie dam" - powiedział piłkarz.

"To ja was załatwię. Pogadam z kolegami i będą przeciwko wam prowadzić spotkania" - zagroził sędzia z Radomia. Słysząc to Wiesław K. wpadł w panikę i zaczął ratować sytuację. Wiedział, że piłkarze złamali jedną z zasad rządzącą układem mafijnym w polskiej piłce nożnej. Jak obiecujesz kasę, to musisz się z tego wywiązać. Choć A. był tylko słabym sędzią w II lidze, to jednak mógł zaszkodzić Arce i trzeba mu było szybko zapłacić. Woroniecki poszedł do szatni porozmawiać z kolegami, w tym z Krzysztofem S. Ten przyznał się, że zaoferował sędziemu pieniądze. Piłkarze próbowali zrobić zrzutkę, ale nie mieli takiej kwoty przy sobie. Wtedy po raz kolejny pomógł im kierownik drużyny, który poszedł po pieniądze do wiceprezesa do spraw finansowych Grzegorza G.

Ten od razu zrozumiał, że sprawa jest poważna. Dołożył z sejfu do łapówki dla Piotra A. 4 tysiące złotych. Pieniądze do pokoju hotelowego zanieśli sędziemu Wiesław K. i kapitan drużyny Woroniecki. Piotr A. zadowolił się niepełną kwotą od zawodników. Spakował manatki, nie zapłacił za hotel i pojechał do domu. Arbiter z Radomia kilkakrotnie zmieniał wyjaśnienia i nie przyznał się do winy. Podobnie zresztą jak Krzysztof S., który twierdzi, że żadnych pieniędzy nie wręczał. On jednak odpowie za udzielenie obietnicy korzyści majątkowej. Woroniecki nie ma zarzutów, bo opowiedział o zdarzeniu.





Reklama