Selekcjoner reprezentacji Polski był nieco zmęczony. Oczywiście nie tylko lotem z Polski, bo ten trwał tylko nieco ponad godzinę. "Mieliśmy małą zabawę w hotelu. To normalne, że się świętuje duży sukces" - powiedział Beenhakker. I spojrzał na hałdy śniegu. "Ech, szkoda, że jest taka pogoda. Chciałbym wreszcie zwiedzić Belgrad. Byłem tu kilka razy, ale za każdym razem nie miałem czasu na bawienie się w turystę".

Śnieg leży na ulicach, chodnikach, skwerach. Roztapia się powoli, bo temperatura ledwo przekracza zero stopni. W środę ma być około sześciu stopni ciepła, ale tego właśnie obawiają się organizatorzy meczu Serbia - Polska. Roztopiony śnieg sprawi, że murawa stadionu Crvenej Zvezdy nie będzie się nadawać do grania. "Jest taka możliwość, że przełożą nasz mecz, ale szczerze w to wątpię. Dla polskich piłkarzy pogoda to żaden problem. Wygrają z Serbią i na zieloniutkiej murawie, i na prawdziwym bajorze" - mówi menedżer reprezentacji Jan de Zeeuw.

"Podzielam zdanie Jana. Słyszałem, że w Belgradzie ma być chłodno i śnieżnie, ale co tam. W Polsce też tak było. Przyzwyczailiśmy się" - machnął ręką Michał Żewłakow. On też był nieco zmęczony. "Po meczu z Belgią w ogóle nie spałem. Trochę się pobawiłem, przyznaję. Ale w niedzielę udało się potrenować" - śmieje się obrońca Olympiakosu. "Dzisiaj nasza radość ze zrozumiałych względów jest już nieco przytłumiona. To co mieliśmy przeżyć, już przeżyliśmy. Lot był spokojny. To nie był wesoły samolot".

"Wszyscy byli albo skupieni na środowym meczu, albo na tyle zmęczeni, aby sobie za bardzo nie żartować" - mówi de Zeeuw. "Były śpiewy, ale to nie piłkarze śpiewali, tylko dzieci, które leciały z reprezentantami Polski w nagrodę. Podobno kapitan też miał śpiewać, ale poprzestał na gratulacjach".

Do Belgradu przyleciało 19 piłkarzy, sześciu zostało odesłanych przez Beenhakkera do swoich klubów. Ci co zostali mieli wczoraj zaplanowany jeden trening, na sztucznej murawie. Jutro też tylko jeden - oficjalny, już na stadionie Crvenej Zvezdy. Jak powiedział sekretarz generalny PZPN Zdzisław Kręcina, tu nie chodzi o to, aby piłkarze się zamknęli w jakiejś twierdzy i trenowali non stop: "Atmosfera jest luźna. Piłkarze się nie spinają, zdają sobie sprawę, że już awansowaliśmy, więc nie ma sensu harować tak, jak przed meczem o być albo nie być".

Beenhakker nie chce powiedzieć, czy mecz z Serbią potraktuje jak sprawdzian dla młodszych, mniej doświadczonych piłkarzy (do Serbii nie przyjechali: Boruc, Krzynówek, Smolarek, Saganowski, Żurawski i Błaszczykowski). "Środowe spotkanie traktuję bardzo poważnie. Zagrają najlepsi w danym momencie, a nie ci, którzy mają tyle, a nie tyle występów w reprezentacji" - powiedział Holender. "Najważniejsze, że nie ma kontuzji, że wszyscy są zdrowi i myślą tylko o zwycięstwie. No, teraz niektórzy myślą o odpoczynku, ale już niedługo w ich głowach będzie tylko reprezentacja Serbii".

A gospodarze mają same problemy. Z boiskiem, kibicami, pieniędzmi - brak awansu będzie ich kosztował 5 mln euro. Gdyby sobotni mecz z Kazachstanem jednak się odbył, serbscy fani pobiliby niechlubny rekord. W 2001 roku na spotkaniu Serbii z Luksemburgiem było 1750 kibiców (do tej pory najmniej w historii występów reprezentacji Serbii u siebie). W sobotę na stadionie Partizana zasiadło ich niespełna 200.

"Kibice się od nas odwracają i ja to rozumiem, ale teraz nie wiem dla kogo my gramy" - mówi napastnik Herthy Berlin Marko Pantelić. "Chyba musimy grać tylko dla siebie. Niektórzy mówią, że gramy już o nic, ale to nieprawda. Jeśli wygramy z Polską, będziemy na trzecim miejscu w tabeli. Być może dzięki temu znajdziemy się w drugim koszyku podczas losowania następnych eliminacji".

"Każdy zdaje sobie sprawę, że Serbia to niebezpieczny zespół, ale to my wystąpimy w mistrzostwach Europy, a nie oni. Niech oni się więc nas boją" - zauważył Żewłakow.















Reklama