"Wszystko ma swoje granice szaleństwa, nawet plotki. Ta jest zdecydowanie rozdmuchana. Zaprzeczam pogłoskom mówiącym o tym, że mielibyśmy wydać tak horrendalne kwoty" - mówi szef Canal+ Jacek Okieńczyc, który jednocześnie wrzuca kamyczek do ogródka polskich klubów. "Ja wiem, że prezesi naszych pierwszoligowców marzyliby o podobnych kwotach. Tylko skąd miałbym wziąć taką kasę? Kosztem kogo - abonentów? Nie, na to nie pójdziemy. Za bardzo szanujemy ponad milion naszych odbiorców, żeby podnosić ceny abonamentów do nie wiadomo, jak wysokich rozmiarów".

Reklama

Okieńczyc unika mówienia o konkretnych sumach, ale chociaż przyznaje, że Canal + stanął do przetargu. Tymczasem jego odpowiednik w nSporcie, Grzegorz Płaza, jest o wiele bardziej tajemniczy. "Nie potwierdzam, że bierzemy udział w boju o polską ligę" - mówi. I dyplomatycznie dodaje: "Jestem za tym, żeby to Ekstraklasa S.A. produkowała sygnał i odsprzedawała go kilku stacjom. Polska wciąż jest niezamożnym społeczeństwem i kibiców nie stać na płacenie w abonamentach ogromnych sum za oglądanie swojej drużyny. Nie róbmy z Orange Ekstraklasy zamkniętego getta" - apeluje Płaza.

Z dobrze poinformowanych źródeł wiemy jednak, że nSport stanął do walki. Mało tego, jego akcje stoją wysoko. Program Mariusza Waltera ma jeden niezaprzeczalny plus - dysponuje zdecydowanie najlepszą technologią transmisji telewizyjnej - HD.

Jednak czy ten argument oraz roztaczana szeroko wizja rozwoju nSport przekona szefa Ekstraklasy S.A. Andrzeja Ruskę i prezesów klubów, którzy decydują o wyborze kandydata? Wydaje się, że to może być za mało. Canal+ ma chyba więcej asów w rękawie. Wyższy poziom komentatorów, wśród których są takie gwiazdy, jak Andrzej Twarowski czy Tomasz Smokowski, dwunastoletnie doświadczenie w pokazywaniu ligi oraz czterokrotnie większe grono odbiorców. Oto argumenty przemawiające za tą stacją.

Reklama

Szefów klubów interesuje nie tyle kto pokaże, ale raczej to ile będą kosztować prawa do transmisji. Do tej Canal Plus płacił rocznie 50 mln zł. Teraz Ekstraklasa S.A., której akcjonariuszami są pierwszoligowe kluby, życzy sobie trzykrotnie wyższej kwoty. Gdyby udało jej się wynegocjować 150 mln, wiele drużyn polskiej ligi mogłoby utrzymać się tylko z tych pieniędzy. Przykładowo: Odra Wodzisław, której budżet wynosi obecnie 6 mln, miałaby z samych praw telewizyjnych drugie tyle! Taka kwota, o czym świadczą wcześniejsze wypowiedzi Okieńczyca, pozostanie jednak tylko w sferze marzeń polskich drużyn.

"Owszem, uzbieraliśmy na przetarg naprawdę godną sumę, ale na pewno nie tak wysoką" - mówi Okieńczyc. Co będzie jeśli zwycięzca jutrzejszego konkursu nie spełni oczekiwań klubów i Ekstraklasy S.A.? Na pewno rozpoczną się długie i żmudne negocjacje. Jeśli i one nie przyniosą pożądanego efektu, możemy być świadkami bardzo ciekawego, niespotykanego dotąd w Polsce wydarzenia.

"Jeżeli nikt nie zapłaci wymaganej kwoty spokojnie możemy dogadać się z Ekstraklasą S.A. i to ona sama będzie produkować sygnał i sprzedawać go kilku stacjom" - mówił ostatnio Andrzej Placzyński, szef SportFive, firmy pośredniczącej w sprzedaży praw do transmisji meczów Orange Ekstraklasy.

Taki scenariusz jest mało prawdopodobny, ale z punktu widzenia kibica znacznie korzystniejszy. Spotkania mogłyby trafić wtedy nie tylko do Canal Plus czy nSportu, ale także do Polsatu Sport czy TVP Sport. Tort zostałby pokrojony na kilka równych części, każdy kibic, nawet ten bez grubego portfela, mógłby się w tej sytuacji najeść do syta.