"Tymczasem mogę stwierdzić z przekonaniem - żaden polski nie klub nie byłby w stanie zaoferować mi takich warunków, jak zdobywca Pucharu Europy z 1986 roku" - podkreśla dla "Faktu" Golański.

Prawy obrońca reprezentacji Polski warunki w stolicy Rumunii ma rzeczywiście znakomite. "Trener Gheorghe Hagi jest bardzo serdeczny. Bardzo mi pomaga. Powiedział na początku, że jeśli będę miał problem, mam od razu o tym mówić. Piłkarz Steauy ma nie mieć żadnych trosk" - opowiada Paweł.

Reklama

Nie narzeka też na finanse. Za awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów każdy piłkarz Steauy dostanie 150 tysięcy euro, czyli ponad pół miliona złotych. Właśnie za taką kwotę dwa lata temu Golańskiego kupiła z ŁKS Łódź Korona Kielce. Potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie: świetna gra w lidze, powołanie do kadry Leo Beenhakkera, transfer do wielkiego klubu, jakim jest Steaua.

"Wielu pukało sie w głowę, gdy postanowiłem wyjechać do Rumunii, ale tu naprawdę jest już Europa i wielki piłkarski świat. Będę mógł zrobić kolejny krok do naprawdę dużej kariery" - mówi Golański.

Na życie w Bukareszcie Polak nie narzeka. "W klubie myślą o wszystkim. Na pierwszy tydzień przydzielili mi człowieka, który nie pozwalał mi nawet nosić toreb z zakupami. Szybko znaleziono mi też miłe mieszkanie blisko centrum. Chciałem być niedaleko stadionu, bo zmorą miasta są korki. Z dalszych dzielnic na treningi dojeżdżałbym ze dwie godziny. Teraz kilkanaście minut. Wracam, gdy ruch jest mniejszy, sześć minut. Czasem muszę jeździć torowiskiem, jak pirat drogowy, by zdążyć na zajęcia. Ale tutaj to normalka. Przyjąłem warunki ligi rumuńskiej i zwyczaje rumuńskich kierowców" - śmieje się Golański, który od klubu dostał śliczne
audi A3.

Reklama

Gdy dzień po wyeliminowaniu Zagłębia z Ligi Mistrzów oprowadzał reporterów "Faktu" po Bukareszcie, zaczepiało go wiele osób, by pogratulować zwycięstwa i gry. "Steaua jest wszędzie niesamowicie popularna. Gdy w Konstancy chcieliśmy iść z kolegami nad morze, za minutę był wokół nas tłum ludzi proszących o autografy" - opowiada Golański, stojąc przed pałacem Parlamentu, dawnym pałacem Ludu, największym budynkiem w Europie. "Jest wielki jak... Steaua. Ja też chciałbym być kiedyś tak znany, jak mój obecny klub" - wyznaje "Faktowi".

W Bukareszcie Golańskiemu brakuje tylko żony Deteliny, która przyjedzie za kilka tygodni. Na razie pozostają mu rozmowy telefoniczne z ukochaną i oglądanie jej zdjęć na laptopie. "Niebawem będziemy razem. Będziemy też mieli bliżej do jej rodzinnych stron niż z Polski, bo do jej miejscowości w Bułgarii, z której pochodzi, mamy z Bukaresztu tylko 240 kilometrów. To jednak nie miało wpływu na decyzję o przenosinach z Kielc do Rumunii. Po prostu tu jestem w innym piłkarskim świecie" - mówi Golański.