"Obiecać nie mogę, ale będziemy walczyć, ile sił. Nie ma żadnej nagrody, która byłaby porównywalna z wygraniem tego turnieju" - mówi Lionel Messi. "Jeśli zwyciężymy, to wszyscy powiedzą, że przecież graliśmy u siebie i pomagali nam sędziowie. Jeśli nie, będzie to uznane za klęskę" - wtóruje mu Carlos Tevez.

Reklama

Statystyki są dla Argentyny już teraz okrutne. Od czasów, gdy w piłkę grał Diego Maradona, Albicelestes nie dotarli na żadnym mundialu nawet do półfinału. Ostatni raz mistrzami na własnym kontynencie byli blisko dwadzieścia lat temu. Do tego dochodzi wydłużająca się lista porażek z wielkim rywalem zza wodospadu Iguaçu. Niby reprezentację Brazylii też toczy kryzys, ale jak przychodzi co do czego, to następcy Pelego w poważnych meczach Argentynę od dawna obijają.

Atmosfera wokół reprezentacji Argentyny nie jest jednak dobra. Po pierwsze, na głowę trenera Sergio Batisty media i opinia publiczna wylały kubeł pomyj za sposób przygotowań do turnieju. Dostało się też federacji. Im bliżej było startu imprezy, tym robiło się dziwniej i śmieszniej. Najpierw, w kwietniu i maju, rezerwy Argentyny pograły z rezerwami Ekwadoru i Paragwaju (odpowiednio 2:2 i 4:2). Później Batista zabrał „kadrę D" w tournee po świecie. Efekty znamy. Lanie 1:4 w Nigerii i porażka 1:2 w Polsce.

>>>Rogowska złamała tyczkę, ale nie karierę