W poniedziałek (2 maja) w Warszawie Legia pokonała Lecha Poznań 1:0 i po raz 18. sięgnęła po puchar kraju, ale spotkanie na PGE Narodowym trwało dłużej niż zakładano. Sędzia dwukrotnie przerywał zawody. Powodem były race odpalane i rzucane przez kibiców.

Reklama

- Straty oceniamy na kilkadziesiąt tysięcy złotych, nawet do 100 tysięcy. Dzisiaj zawieźliśmy do PZPN protokół zdawczo-odbiorczy. Tam zbiera się Komisja Dyscyplinarna. Czekamy na podpis ze strony federacji, wówczas nastąpi wycena szkód - powiedziała rzeczniczka stadionu PGE Narodowy Monika Borzdyńska.

Najbardziej widocznym efektem chuligańskich wybryków są zniszczone siedziska na trybunach.

- To około 600 uszkodzonych lub całkowicie zniszczonych krzesełek. Ale lista jest dłuższa. Uszkodzona lub zniszczona została brama numer 10. Nie wiemy jeszcze, czy mechanizm uda się naprawić. Ponadto jedna zbita szklana bariera, a kilka innych zabrudzonych od dymu. Uszkodzone są także wygrodzeniowe barierki metalowe. Poza tym drobne elementy w łazienkach. Do gaszenia dymu zużyto 27 gaśnic, więc trzeba kupić nowe. Należy również wymienić filtry w klimatyzacji - wyliczyła.

Reklama

Jak dodała, odpowiedzialność za straty ponosi PZPN, który był organizatorem finałowego spotkania.

Podczas poniedziałkowego meczu fani obu zespołów prezentowali efektowne oprawy (m.in. ogromne flagi, transparenty, kartony, baloniki), ale używali również wielu rac. Po raz pierwszy odpalono je przed rozpoczęciem zawodów; najpierw w sektorze sympatyków Legii, a później Lecha. W efekcie część stadionu została zadymiona.

Reklama

Największe problemy zaczęły się w drugiej połowie, po zdobyciu gola przez Legię. Wówczas fani Lecha zarzucili boisko racami, przez co sędzia Szymon Marciniak musiał przerwać mecz.

Po prawie 10 minutach zawody wznowiono, ale trochę czasu upłynęło, zanim poprawiła się widoczność. Na krótko, ponieważ race wciąż były rzucane z poznańskiego sektora. Służby porządkowe co chwila wbiegały na murawę, żeby zabierać dymiące środki pirotechniczne. Później jeszcze raz, na chwilę, przerwano grę. W doliczonym czasie (sędzia przedłużył spotkanie o 12 minut) jedna z rac trafiła w stopę bramkarza Legii Arkadiusza Malarza, ale nie doznał obrażeń. Ostatecznie spotkanie udało się dokończyć.

Kiedy race mogły zostać wniesione na stadion?

- Na pewno jeszcze rano przed meczem nie było tych rac. Od godziny 3 do 6 w nocy trwała bowiem kontrola pirotechniczna. Po jej zakończeniu obiekt został oddany do użytku - powiedziała Monika Borzdyńska.

Rzecznik prasowy PZPN Jakub Kwiatkowski tuż po finale poinformował, że decyzje w sprawie kar zapadną prawdopodobnie w czwartek.

- Nie chcę spekulować na temat kar. Tych rac było bardzo dużo. Mówimy o setkach, a nie dziesiątkach - wspomniał Kwiatkowski.

Czy federacja zdawała sobie sprawę z możliwych wydarzeń na stadionie? - Wiedzieliśmy, co będą zawierały duże oprawy kibiców, np. mieli oni możliwość wcześniejszego wejścia na stadion, aby poukładać swoje kartoniady, zbudować tzw. gniazda do kibicowania, nagłośnienie. To mam na myśli, mówiąc o współpracy z kibicami, bo oczywiście z naszej strony nigdy nie będzie przyzwolenia, żeby race lądowały na boisku - dodał Kwiatkowski.