Kiedy w 43. minucie Mariusz Lewandowski dobił strzał Jakuba Błaszczykowskiego i pokonał słynnego Ricardo, marzenie stało się realne. 50 tysięcy Portugalczyków na stadionie da Luz zamarło. Słychać było tylko rozśpiewanych Polaków w sektorze za bramką - "Gramy u siebie, Polacy gramy u siebie" i "Jeszcze jeden, jeszcze jeden!".

Reklama

W momencie gdy włoski sędzia Roberto Rosetti odgwizdał przerwę, nastroje wśród polskich kibiców był euforyczne. Prowadziliśmy 1:0. Taki wynik na koniec meczu oznaczałby, że historyczny, pierwszy awans do finałów mistrzostw Europy mielibyśmy praktycznie w kieszeni. Najbardziej rozemocjonowani zaczęli się nawet doszukiwać podobieństw z pamiętnym Wembeley w 1973 roku. Były uzasadnione powody do optymizmu przed druga połową. Bo co takiego w pierwszej pokazały portugalskie gwiazdy? Właściwie tylko strzał Cristiano Ronaldo w poprzeczkę i groźne uderzenie Nuno Gomesa, odbite w dobrym stylu przez Artura Boruca - pisze DZIENNIK.

Zbyt wcześnie witaliśmy się jednak z gąską. Portugalczycy tak ostro wzięli się do roboty, że przez moment wydawało się, że mecz zakończy się dla naszych katastrofą. Chwilę po przerwie wyrównał wracający do kadry po roku Maniche. Wykorzystał mega-błąd Michała Żewłakowa, który nie nadążył za Nuno Gomesem i nie zrozumiał się z Arturem Borucem. "Biorę winę na siebie. Z tego powodu druga połowa wyglądała jak oblężenie Częstochowy, jak odkładanie wyroku w czasie. Zawodnikowi, który gra po raz siedemdziesiąty w kadrze, nie powinny przytrafiać się takie błędy. Nie wiem z czego on wyniknął, to była prosta piłka. Uciekła mi, próbowałem jeszcze podać do Artura, ale jej nie trafiłem" - analizował samokrytycznie sytuację ogólnie zupełnie dobrze spisujący się Żewłakow.

Jego błąd spowodował jednak falę ataków rywali. Rezerwowy Quaresma, Deco, Ronaldo i Simao Sabrosa robili tyle zamieszania, że piłkarze Beenhakkera przypominali chwilami zagubionych juniorów. Zanim w 72 minucie na 2:1 pięknie strzelił Cristiano Ronaldo (nie zdołał zastopować go Błaszczykowski), Portugalczycy mieli kilka wyśmienitych okazji, aby pokonać Boruca. Gdy jednak osiągnęli cel i byli przekonani, że już nie stanie im się krzywda, zaczęli grać pod publiczkę. "Ole, ole" - słyszeli z trybun po kolejnym zagraniu w brazylijskim stylu.

Reklama

Mecz zbliżał się do końca, a pogodzeni z porażką polscy kibice ku pokrzepieniu serc odśpiewali "Mazurka Dąbrowskiego". Lekceważący rywali sposób gry piłkarzy Scolariego i po prostu zwykła pycha, zgubiła ich. Najlepszy tego dnia w polskiej drużynie Jacek Krzynówek wziął sprawy w swoje ręce. Zbiegł ze skrzydła do do środka i z trzydziestu metrów niepodziewanie strzelił na bramkę. Piłka odbiła się od słupka, później od pleców Ricardo i wpadła do bramki. Krzynówek popędził w kierunku ławki rezerwowych i tam utonął w uściskach kolegów i trenerów. Nawet posępny zwykle Leo Beenhakker podskakiwał radośnie jak dziecko - pisze DZIENNIK.

Portugalczycy byli zbyt zaskoczeni i mieli zbyt mało czasu, aby znów stanąć na nogach. Do czegoś takiego byli nieprzyzwyczajeni. Od blisko siedmiu lat wygrywali u siebie wszystkie mecze eliminacyjne. "Oni mają Matkę Boską Fatimską, ale my Częstochowską" - cieszył się asystent Beenhakkera Bogusław Kaczmarek. "Cztery punkty z Portugalią w dwóch meczach to jest coś, zwłaszcza że ostatnio dostawaliśmy od nich bęcki. Remis jest zwycięstwem. Suma umiejętności była większa po stronie Portugalczyków. Jeden z nich jest więcej wart niż jedenastu naszych, a kto wie, czy do tego nie trzeba by jeszcze kilku dołożyć. W przerwie zostawiliśmy zawodników samych na pięć minut, a później Beenhakker wyjaśnił, jak mają grać" - ujawnił Kaczmarek.

"Praktycznie przez 90 minut się broniliśmy. Na końcu mieliśmy trochę szczęścia. Może to nagroda za bohaterski wysiłek w całym meczu" - zastanawiał się Żewłakow. "Kiedy było 1:2, wiara w wywiezienie stąd przynajmniej punktu przygasła. Ale w każdej drużynie muszą być zawodnicy, którzy w takiej chwili podejmą ryzyko. To, co zrobił Jacek było jednym wielkim ryzykiem. Mało kto przypuszczał, że strzeli z 30 metrów, a jednak. Sędzia nie prowadził meczu sprawiedliwie, sprzyjał gospodarzom. Kiedy schodziliśmy na przerwę, pozwalał sobie na towarzyskie pogawędki z Portugalczykami, a to nie powinno mieć miejsca. Nie ma co jednak płakać. Czasami trzeba walczyć z rywalem i z arbitrem. Mamy poczucie, że ten mecz wyglądał źle. O wyniku Serbii z Finlandią dowiedziałem się podczas kontroli antydopingowej od Cristiano Ronaldo. Mówił też, że ich bramkarz lubi swoje zdjęcia w gazecie, dlatego zrobił efektowną paradę i wybił piłkę pod nogi Lewandowskiego" - dodał.

Podczas rozmowy z dziennikarzami Cristiano Ronaldo dodał, że w drugiej połowie Portugalia udowodniła, że jest najlepszą drużyn w grupie, a o jej sile wszyscy przekonają się już w środę, w meczu z Serbią. Bardziej życzliwy dla Polaków był Deco. "Dawno nie graliśmy przeciwko tak dobrze zorganizowanej drużynie. Taktycznie Polacy byli perfekcyjni" - ocenił zawodnik Barcelony. Przed meczem z Finlandią Beenhakker ma kolejny taktyczny i personalny orzech do zgryzienia: kim zastąpić Bronowickiego i Wasilewskiego, którzy wypadli za żółte kartki?