Pański Olympiakos Pireus ostatecznie przegrał 2:4 z Realem Madryt, ale było blisko dobrego wyniku?
Z jednej strony bardzo blisko, z drugiej jednak daleko. Nie jest łatwo grać przez niemal cały mecz w dziesięciu na Santiago Bernabeu. Sił nam wystarczyło do 80 minuty. W ostatnich dziesięciu straciliśmy nie tylko zwycięstwo, ale i remis. Szkoda.

Gdyby nie Iker Casillas w bramce Królewskich, wynik mógłby być naprawdę dla was znakomity...
Rzeczywiście Casillas w ostatnich minutach wyczyniał niesamowite rzeczy między słupkami. Tak to już jednak jest, że jak się nie strzela bramek, to zazwyczaj je się traci. Cieszę się jednak, że pokazaliśmy, iż jesteśmy w stanie podjąć walkę z każdym i wszędzie.

Jakie wrażenie zrobiło na panu Santiago Bernabeu i Real Madryt?
Na pewno stadion robi ogromne wrażenie. Czuć tam ducha futbolu. Ktoś nazwał nawet ten obiekt świątynią piłkarską. Sam Real nie zagrał wielkiego meczu, ale na pewno na długo zapamiętam to spotkanie.

Ponosi pan jednak winę za ostatnią ze straconych bramek.
Robinho faktycznie mi uciekł, ale nie oszukujmy się, zostałem sam i nie mogłem już wiele poradzić. Cała drużyna rzuciła się do przodu, by strzelić wyrównującego gola. Nikt nie miał do mnie pretensji o tę sytuację.

Teraz będziecie podejmować Real u siebie. Już zaczynacie przygotowania?
Mecz z Królewskimi jest wielkim wydarzeniem dla każdego klubu. Czy jest to Olympiakos, czy Wisła Kraków, która przecież z Realem nie tak dawno walczyła o Ligę Mistrzów, czy Barcelona. A przed rewanżem jestem dobrej myśli. W Madrycie pokazaliśmy, że to nie są nadludzie, że można z nimi podjąć walkę, grać jak równy z równym, strzelać im bramki.

Strata miejsca w składzie, z Realem wszedł pan dopiero w drugiej połowie, to tylko przejściowy problem?
Nie wiem? Po meczu z Lazio Rzym zostałem odstawiony na bok. Nie jestem osobą, która by chodziła do trenera Takisa Lemonisa, płakała i wnikała w powody tej decyzji. Faktem jest jednak, że niezbyt chętnie teraz ze mnie korzysta. Nagle na treningach zaczął mnie rzucać co i rusz na inną pozycję. Straciłem już rachubę i rozeznanie, jak chce ze mnie korzystać i czy w ogóle bierze mnie pod uwagę.

Co jest powodem takiego traktowania? Stracił pan formę?
Nie, forma jest naprawdę w porządku. Nie wiem, z czego to się bierze, w zeszłym sezonie czułem się pewnym punktem drużyny. To jednak pan Lemonis jest trenerem i on bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. Wiem, że nie mogę teraz pęknąć, bo będzie pozamiatane i moja przygoda z Olympiakosem dobiegnie końca. A nie chcę tego. Nie raz już jednak byłem w takiej sytuacji i zawsze potrafiłem sobie poradzić. Takie trudne momenty kształtują i wzmacniają charakter.

Tymczasem odszedł od was Rivaldo, który przeszedł do AEK Ateny i niespodziewanie wyrósł wam poważny konkurent do mistrzostwa Grecji.
AEK zaczął fantastycznie sezon i trochę nam uciekł w tabeli. Inna sprawa, że miał zdecydowanie łatwiejszy kalendarz niż my. Nie grał jeszcze ani z Panathinaikosem, ani z nami. Prawda, że na razie AEK nie traci punktów ze słabszymi rywalami. Ale to dobrze, bo liga zrobiła się zdecydowanie ciekawsza. Już nie ma hegemonii Olympiakosu. Zespoły, które awansowały do Pucharu UEFA poważnie się powzmacniały i teraz robią sporo zamieszania w lidze.

Zbliża się decydujący o awansie na Euro 2008 mecz Polski z Belgią. Zaczyna pan już odczuwać presję? Mówi się, że mieliście kłopoty z wytrzymaniem ciśnienia podczas meczu z Kazachstanem.
Na pewno presja miała wpływ na naszą gorszą postawę w pierwszej połowie meczu z Kazachstanem. Nie wpłynęło na nas też dobrze, że znaliśmy przed rozpoczęciem spotkania wyniki naszych rywali. Jeżeli chodzi o Belgię, to na pewno nie przyjadą do Chorzowa przegrać. Znam realia belgijskie i wiem, co mówię. To młoda, ambitna drużyna. To, że już stracili szansę na awans nie ma znaczenia. Poza tym krążą plotki, że będą zmotywowani przez Serbów. Myślę jednak, że uratuje nas spokój Leo Beenhakkera, tak jak miało to miejsce w przerwie meczu z Kazachami.
























Reklama