Radwańska z Nowego Jorku wróciła w piątek, a dzień później brała udział w Narodowym Dniu Tenisa na PGE Narodowym. W USA obserwowała występy m.in. Magdy Linette i Świątek. Obie dotarły do drugiej rundy. Pierwsza przegrała 2:6, 4:6 z liderką światowego rankingu Japonką Noami Osaką, która broni tytułu. Poznanianka tuż przed US Open triumfowała w tym samym mieście w imprezie WTA.

Reklama

"Magda jest teraz w tzw. gazie. Wygrała niedawno swój pierwszy turniej WTA. Zagrać łącznie osiem takich meczów z rzędu to nie jest łatwa sprawa. Tym bardziej, że warunki w USA naprawdę są bardzo ciężkie. Z Osaką była już trochę słabsza, ale po tych wszystkich spotkaniach dała sobie radę. I tak był to mecz na naprawdę wysokim poziomie. Tyle ile mogła, to zrobiła" - oceniła krakowianka.

Świątek z kolei odpadła po porażce z rozstawioną z "12" Łotyszką Anastazją Sevastową 6:3, 1:6, 3:6.

"Było dużo nerwów, trochę niepotrzebnego nakładania presji już w czasie meczu na siebie. Iga zaczęła dobrze, potem trochę jej uciekło, chyba nieco pękła i już nie była w stanie wrócić. Ale to bardzo młoda zawodniczka, która ma przed sobą kupę lat grania na najwyższym poziomie, bo na pewno ją na to stać. Myślę, że będziemy ją jeszcze oglądać na największych kortach na świecie" - podsumowała Radwańska.

Reklama

Mecz otwarcia przegrał zaś Hurkacz. Wrocławianin dwa dni wcześniej triumfował w turnieju ATP w Winston-Salem, zdobywając debiutancki tytuł w tym cyklu.

Reklama

"To pracowity, ambitny chłopak. Radzi sobie niesamowicie. W tym roku zagrał już mnóstwo meczów na najwyższym poziomie z rywalami ze światowej czołówki. Fajnie, że mamy też w męskim tenisie mocne polskie nazwiska. Hubert jest w Top50. Jest bardzo świadomy tego co robi i co trzeba robić. Myślę, że to jest klucz do sukcesu" - zaznaczyła triumfatorka 20 turniejów WTA.

Zwróciła uwagę, że zarówno 18-letnia Świątek, jak i starszy od niej o cztery lata Hurkacz są jeszcze bardzo młodzi i mają przed sobą wiele lat gry.

"Mam nadzieję, że wkrótce będą rozstawieni w najważniejszych turniejach i będą grać w półfinałach i finałach Wielkiego Szlema. Wierzę w to, potencjał jest. Trzeba pracować, trenować i liczę, że taki dzień nadejdzie" - podkreśliła.

Spytana o faworytkę w kobiecym singlu tegorocznym US Open wskazała na Serenę Williams. Słynna Amerykanka walczy o 24. wielkoszlemowy tytuł w singlu, dzięki czemu zrównałaby się z rekordzistką wszech czasów Australijką Margaret Court. Po powrocie z przerwy macierzyńskiej w 2018 roku trzy razy dotarła do finału zawodów tej rangi, ale za każdym razem musiała uznać wyższość rywalki.

"Myślę, że teraz dopnie swego. Jest bardzo skoncentrowana, w ogóle widać było po ostatnich turniejach w Ameryce Północnej, że jest bardzo dobrze przygotowana fizycznie, skupiona od pierwszej rundy i walczy o każdą piłkę" - analizowała.

Radwańska podczas Wimbledonu po raz pierwszy sprawdziła się w roli ekspertki telewizyjnej. Dodała zaś, że w podobnej roli ma wystąpić jesienią podczas WTA Finals w chińskim Shenzhen. Sama kończący sezon turniej masters wygrała w 2015 roku, gdy impreza odbywała się jeszcze w Singapurze.

W sobotę na PGE Narodowym wystąpiła w kilku krótkich meczach pokazowych i odbijała trochę piłkę z dziećmi.

"Czasem jest ciężko, bo na kort wchodzę dość rzadko. Obawiałam się, bo bark już nie jest tak +szanowany+ jak wcześniej. Kiedyś codziennie miałam zabiegi u fizjoterapeuty, a teraz tylko sporadycznie. Ale na szczęście nic nie uszkodziłam" - zaznaczyła z uśmiechem.

Zastrzegła, że by osiągać sukcesy w tenisie, potrzeba wielu lat ciężkiej pracy na korcie.

"Taki jest urok zawodowego sportu, nic nie jest za darmo, nic nie przychodzi łatwo i szybko. Ale widzę motywację u dzieci i pozytywną energię. Ważne, by to dla nich była także zabawa. Nie powinno się nakładać zbyt dużej presji, rzucać się od razu na głęboką wodę i wymagać od siebie nie wiadomo czego. Trzeba krok po kroku dążyć do celu" - podkreśliła.

Podczas imprezy w stolicy odbyło się też uroczyste zakończenie kariery przez Michała Przysiężnego. 35-letni głogowianin żartował, że zrobił to po raz drugi - pod koniec lipca rozegrał bowiem ostatni mecz w challengerze ATP w Sopocie. Jako jedno z najważniejszych zwycięstw w karierze wskazał wygranie decydującego spotkania w barażu ze Słowacją o awans do Grupy Światowej Pucharu Davisa.

"Szkoda, że tam już nie powalczyliśmy. Jurek Janowicz miał kontuzję, spadliśmy od razu niżej, potem była kara i spadek do Grupy III. Trochę nie poszło to tak, jakbyśmy chcieli. Walczyliśmy bardzo długo o tę elitę, a rozeszło się to wszystko po kościach. Ale myślę, że teraz chłopcy, z Hubertem Hurkaczem, Kamilem Majchrzakiem i Łukaszem Kubotem w składzie, są w stanie wrócić na wyższym poziom rozgrywek" - ocenił.

Jak dodał, cenne było także pokonanie Francuza Jo-Wilfrieda Tsongi pięć lat temu w 1. rundzie turnieju ATP w Tokio. Miło wspomina także wspólne treningi ze słynnym Szwajcarem Rogerem Federerem sprzed kilku lat.