Bartosz Kizierowski ma 33 lata. W dorobku między innymi dwa złote medale mistrzostw Europy (Berlin 2002 i Budapeszt 2006) oraz brązowy mistrzostw świata (Montreal 2005). Dwukrotnie na igrzyskach w Sydney zajmował piąte miejsce. Podczas olimpiady w Atenach w 2004 roku był chorążym polskiej reprezentacji. Od dwóch lat w Hiszpanii trenuje grupę młodych sprinterów.

Reklama

W ubiegłym roku na mistrzostwach Polski doszło do symbolicznej zmiany pokoleniowej. W wyścigu na 50 metrów stylem dowolnym trenera pokonał jego najzdolniejszy uczeń - Konrad Czerniak. W tym roku Kizierowski na start w basenie 50 metrowym jeszcze się nie zdecydował i prawdopodobnie już się nie zdecyduje.

Czy sukcesy podopiecznych smakują tak samo jak własne?

Bartosz Kizierowski: Na pewno nie mniej, a chyba nawet bardziej. Przyznaję też, że mocniej przeżywa się niepowodzenia trenowanych zawodników. W sporcie niestety nie zawsze się wygrywa.

Obecne mistrzostwa Polski są dla Pana jak na razie bardzo udane. Konrad Czerniak w wyścigu na 50 metrów stylem dowolnym miał czwarty najlepszy czas w tym roku na świecie i tym samym wywalczył kwalifikacje na sierpniowe mistrzostwa Europy w Budapeszcie.

Reklama

B.K.: Tak, to prawda, ale przed Konradem jeszcze kilka startów w Gliwicach i z oceną całych mistrzostw trzeba poczekać. W dodatku moja grupa liczy pięciu pływaków, a jak na razie tylko on wypełnił minimum. Mam nadzieję, że do niedzieli ten stan ulegnie zmianie.

Cztery lata temu ME również odbywały się w Budapeszcie. Węgierska pływalnia była dla Pana bardzo szczęśliwa, zdobył Pan tam złoty medal. Czy Konrad Czerniak też będzie miał miłe wspomnienia?

Reklama

B.K.: Ciężko mówić w tym momencie o zdobywaniu medali przez Konrada, bo na imprezie tej rangi będzie debiutantem. Finał jak widać jest w zasięgu jego możliwości, a potem to już trzeba mieć troszeczkę szczęścia, szczególnie w sprinterskich konkurencjach. Nie wiem też, jak inni będą przygotowani. My możemy bić tam życiówki, rekordy Polski, a i tak może to nie wystarczyć by wskoczyć na podium.

Pan zasłynął nie tylko jako świetny sprinter, ale także nienaganną postawą poza pływalnią. Mam na myśli odrzucenie propozycji zmiany obywatelstwa na katarskie w zamian za milion dolarów. Czy swoim podopiecznym stara się Pan wszczepić także wartości moralne?

B.K.: W tej pracy widzę swoją rolę nie tylko jako egzekutor zadań i trener ich mięśni, ale także w pewnym sensie jako nauczyciel. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Każdy z nich ma swój charakter, każdy z nich ma na tyle dużo lat, by mieć określone priorytety, ale to co dla mnie jest ważne, na tyle na ile mogę, staram się im przekazywać.

W tym roku na 50-metrowym obiekcie Pan jeszcze nie startował. Czy to oznacza, że już Pana nie zobaczymy na dużej pływalni?

B.K.: Definitywnie nie podjąłem jeszcze decyzji, ale na to wygląda. Przede wszystkim ze względu na rodzinę i pracę trenerską z roku na rok coraz ciężej jest mi przygotować się do zawodów. Jak sobie wyobrażę treningi do tak ważnej imprezy jak mistrzostwa Polski, czy staranie się o wypełnienie minimów na mistrzostwa Europy, świata czy igrzyska olimpijskie, to tak realistycznie patrząc byłoby bardzo ciężko.

Trzeba przyznać, że Panu wysoką dyspozycję i tak udało się utrzymać relatywnie długo. Co może powodować, że co raz więcej pływaków decyduje się na zakończenie kariery w wieku dwudziestu kilku lat?

B.K.: Każdy kończy swoją karierę z innych przyczyn. Dla niektórych są to sprawy finansowe, dla niektórych wypalenie, kontuzja lub jeszcze coś innego. Wiadomo, że pływanie jest taką dyscypliną, w której trzeba ostro i bardzo ciężko trenować przez wiele, wiele lat i na pewno wywiera to wpływ na chęć kontynuowania kariery.

A może sprinterom jest trochę łatwiej utrzymywać formę? Amerykanka Dara Torres zdobyła srebrny medal w igrzyskach w Pekinie w wieku 41 lat.

B.K.: Trening sprinterów rzeczywiście jest trochę inny. Jest bardziej siłowy, mniej wytrzymałościowy, a przede wszystkim urozmaicony. Nie trzeba tyle czasu spędzać w basenie. Patrząc na średnią wieku zakończenia kariery, to jest taka tendencja, że u tych pływających na 50 czy 100 metrów jest ona wyższa niż u długodystansowców. Niewątpliwie role odgrywa tu też fizjologia. U sprinterów łatwiej przedłużyć karierę.

Pana kariera związana jest z trzema krajami: Polską, Stanami Zjednoczonymi i Hiszpanią. Co je charakteryzuje pod względem pływania?

B.K.: W Stanach Zjednoczonych pływanie to naprawdę sport masowy. Mnóstwo dzieciaków zrzeszonych jest w klubach. Stąd sukcesy tego kraju - mają większe szanse na odkrycie dużego talentu. Hiszpania boryka się z tym samym problemem co Polska, a mianowicie małą liczbą młodych ludzi, którzy trafiają do klubów i zaczynają karierę. Tego nam brakuje. Pod tym względem przegrywamy nie tylko z USA, czy Australią, ale także z małymi krajami jak Szwecja i Holandia, gdzie odsetek trenującej młodzieży jest znacznie większy niż u nas.

Za tydzień zaczynają się piłkarskie mistrzostwa świata. Będzie je Pan śledził?

B.K.: Mieszkając w Hiszpanii nie można nie interesować się piłką nożną, choć ja akurat i tak jestem kibicem praktycznie wszystkich dyscyplin. Futbolem w tym kraju ludzie żyją cały czas. Teraz to zainteresowanie wzrosło jeszcze bardziej. Pojawiły się reklamy, mecze towarzyskie. Na wtorkowy z Polską wielu znajomych Hiszpanów, świadomych poziomu naszej reprezentacji, chętnie zaprasza mnie na grilla i wspólne oglądanie. Szczerze mówiąc, nie wiem czy się odważę oglądać to spotkanie w hiszpańskim towarzystwie.

Na mundialu będzie Pan kibicował Hiszpanom?

B.K.: Siłą rzeczy tak. Żona nie byłaby zadowolona, gdybym zaczął kibicować Anglii lub Holandii. Na szczęście w reprezentacji Hiszpanii jest kilku piłkarzy, których bardzo lubię. Inaczej podchodzi się do takiej imprezy, gdy grają w niej Polacy. Wtedy nie miałbym problemu.

Rozmawiał w Gliwicach Wojciech Kruk-Pielesiak z PAP