"Koło jest nietypowe. Na pewno bardzo śliskie i szybkie. Gdy Szymon Ziółkowski mi o tym doniósł, byłam przerażona. Trochę się przestraszyłam i na stadion jechałam niepewna. Teraz wiem, że można tu rzucić rekord świata" - powiedziała mistrzyni świata z Berlina z 2009 roku.
Włodarczyk w pierwszej próbie uzyskała wynik 71,17 m (minimum ustalone przez organizatorów - 69 m) i z uśmiechem na twarzy opuściła płytę stadionu.
"Musiałam przecież podtrzymać tradycję i tak jak Szymon zakwalifikować się pierwszym rzutem. To zdecydowanie nie było maksimum moich możliwości. Energię kumuluję na finał" - powiedziała.
Jeszcze dziesięć dni temu start rekordzistki świata (78,30) w Barcelonie był niepewny, bowiem kontuzja odcinka lędźwiowego kręgosłupa uniemożliwiała jej normalne treningi.
"Teraz jest już wszystko w porządku. Nie odczuwam żadnego bólu. Czas, by się przygotować do walki o medal. Zrobię jeszcze jeden trening rzutowy, cięższym młotem, a później będę kibicować kolegom" - powiedziała.
Włodarczyk pod wieczór zamierza usiąść na trybunach, by dopingować najpierw Jagaciak w skoku w dal, potem dyskobolkom Potępie i Wiśniewskiej oraz Ziółkowskiemu i Kondratowiczowi.
"Nie, nie potrzebuję teraz wyciszenia. Wręcz przeciwnie. Nie mogę siedzieć w pokoju, bo to dopiero będzie tragedia. We wtorek wybrałam się na jakieś zakupy, spacer po Barcelonie. W środę czas spędzę na stadionie, a na czwartek też coś wymyślę" - powiedziała.
Mistrzynię świata martwi jedynie, że w hotelowej restauracji nie widziała jajek.
"Trochę byłam zawiedziona gdy się okazało, że nie było jajek na śniadanie. Dzisiaj po raz pierwszy się to wydarzyło, więc trzeba będzie porozmawiać, żeby na piątek przygotowali odpowiednią ilość. Około pięciu chyba wystarczy, chociaż kto wie..." - dodała.
Finał rzutu młotem kobiet rozpocznie się w piątek o godz. 20.20.