Sylwester Szmyd i Marek Rutkiewicz dojechali do mety w czołówce, ale nie poprawili swoich pozycji.

W miasteczku startowym na rynku w Oświęcimiu Martin chętnie rozmawiał z dziennikarzami, rozdawał autografy, pozował do zdjęć z małymi dziećmi. "Czuję się dobrze i będę bronić żółtej koszulki. Mam mocną grupę, więc się nie martwię" - mówił z uśmiechem Irlandczyk, który jest siostrzeńcem zwycięzcy Tour de France z 1987 roku Stephena Roche'a. Przed startem ostrym cała kolumna wyścigu zatrzymała się przed bramą obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, a delegacja 28 zawodników złożyła kwiaty. Wszyscy przez kilka minut w skupieniu uczcili pamięć ponad miliona ofiar nazistów.

Reklama

Po trzydziestu kilometrach spokojnej jazdy zaskoczyła kolarzy gwałtowna ulewa. W okolicach Wadowic nagle zrobiło się ciemno jak przed zmierzchem, temperatura spadła w ciągu pół godziny z 26 stopni Celsjusza do 16 (!), a deszcz zaczął mocno smagać peleton. Wydawało się, że w tych warunkach nie ma mowy o jakiejkolwiek ucieczce, a jednak nastąpiła. Z peletonu odskoczyło najpierw pięciu zawodników, z liderem klasyfikacji górskiej Holendrem Johhnym Hoogerlandem, a potem trzech kolejnych, w tym dwaj Polacy - Marcin Sapa z włoskiego zespołu Lampre i Michał Gołaś z holenderskiego Vacansoleil.

W tym samym czasie trwał pierwszy w historii Tour de Pologne wyścig amatorów, prowadzący fragmentem trasy etapu aż do mety w Bukowinie Tatrzańskiej. Na starcie stanęło 672 miłośników dwóch kółek, którzy mieli okazję porównać swoje umiejętności m.in. z mistrzem świata z 1977 roku Francesco Moserem (pierwszy w swej kategorii wiekowej), Ryszardem Szurkowskim (trzeci) i innymi gwiazdami nie tylko kolarstwa. Swoich sił na rowerze spróbował były bokser zawodowy Dariusz Michalczewski. Wpisowe z wyścigu w całości zasili konto prowadzonej przez Ewę Błaszczyk fundacji Akogo, która zbiera pieniądze na pierwszą w Polsce klinikę dla dzieci po ciężkich urazach mózgu.



Mimo ciężkich chmur, które zapowiadały kolejną ulewę, większość amatorów została na mecie, aby obserwować na telebimie rywalizację zawodowców. Uciekająca od Wadowic grupka uzyskała ponad siedem minut przewagi nad peletonem, dzieląc między sobą punkty na lotnych i górskich premiach, a Hoogerland uzbierał ich tyle, że zapewnił sobie koszulkę najlepszego +górala+ wyścigu. Akcja nie miała jednak większych szans. Peleton doścignął śmiałków 25 km przed metą.

15 kilometrów przed metą na solową akcję zdecydował się Rutkiewicz i nawet przez chwilę był "wirtualnym" liderem, wypracowując sobie mozolnie 36 sekund przewagi nad grupą pościgową. Był to jednak zdecydowanie przedwczesny atak. Doścignięto go cztery kilometry przed metą.

Reklama

Kilkaset metrów później skoczył do przodu Mollema i skopiował akcję Martina z czwartkowego etapu na Równicę. Zdobył kilkunastosekundową przewagę i już nie dał się dogonić. Dziewięć sekund, o które wyprzedził Martina, nie starczyło jednak, by sięgnąć po żółty trykot. Liderem pozostał 24-letni Irlandczyk.

Razem z Martinem przyjechali do mety Szmyd i Rutkiewicz. Szmyd nie ukrywał rozczarowania. "Przykro mi, że się nie udało. Czegoś zabrakło. Nawet się nie wyjechałem, ale miałem +zamuloną+ nogę" - powiedział kolarz rodem z Bydgoszczy, który żegna się z marzeniami o zwycięstwie w Tour de Pologne.

W sobotę ostatni etap wyścigu do Krakowa. Zwykle był to "etap przyjaźni", ale różnice w klasyfikacji generalnej są minimalne i nie można wykluczyć, że kolarze jeszcze powalczą. Martin wyprzedza tylko o 8 sekund Słoweńca Gregę Bole oraz o 10 sekund Mollemę.