Biegałam samotnie w dzikiej głuszy, co uwielbiam i robię od lat, kiedy nagle zapadła się pode mną ziemia. Próbowałam się uwolnić z błota i gliny, lecz zapadałam się coraz głębiej. Na całe szczęście miałam ze sobą telefon i po półtorej godziny szamotaniny zadzwoniłam do ojca, a ten zawiadomił służby ratunkowe - opowiedziała.

Reklama

Strażacy przybyli na miejsce stwierdzili, że był to ostatni moment na uratowanie jej życia.

Przede wszystkim trudno było zlokalizować osobę potrzebującą pomocy. Później musieliśmy używać łodzi, lin i silnych wyciągarek; jeden ze strażaków oddał zawodniczce swój ocieplany kombinezon - opisał inspektor Jon Oevereng Wilberg z policji prowincji Gudbransdal.

25-letnia Ek Hagen podkreśliła, że nigdy już nie będzie trenować samotnie. Paniczny strach pozostał, a morał jest taki, że w każdej sytuacji należy mieć ze sobą telefon - podsumowała.

Norweżka przyznała, że jest typowym pechowcem i dziwne sytuacje często się jej zdarzają. Przed rokiem poturbowała się w wypadku rowerowym. Kilka miesięcy temu musiała sprawdzić, czy nie jest spokrewniona ze swoim narzeczonym, ponieważ posiadają takie samo nazwisko.

Po "dramatycznym" wydarzeniu sprzed dwóch lat nazywana jest przez koleżanki "pierwszym klownem reprezentacji". 7 grudnia 2014 roku podczas zawodów Pucharu Świata w Lillehammer Ek Hagen, bardzo zdenerwowana przed startem na 10 kilometrów techniką klasyczną, udała się tuż przed biegiem do toalety typu Toi-Toi.

Kiedy już usiadłam na sedesie, kabina gwałtownie się uniosła. Myślałam, że dostanę ataku serca - wspomniała Norweżka na antenie telewizji NRK.

Startujące w zawodach koleżanki opisały, że z ciekawością i rozbawieniem oglądały akcję. Słyszały krzyki dochodzące z wnętrza toalety, nie zdając sobie sprawy, że w środku ktoś się znajduje. Widziały, jak dźwig uniósł kabinę i postawił ją na ciężarówce, która zajmowała się ich wymianą.