Organizatorzy zapewniają, że igrzyska w Tokio się odbędą, a ich odwołanie nie wchodzi w rachubę. Uważa pan, że w obecnej sytuacji zdrowotnej na świecie tak zdecydowane deklaracje mają podstawy? Na początku bieżącego roku niemal do końca zapewniali, że impreza odbędzie się tego lata...
To jest jasny przekaz. Komitet Organizacyjny dostrzega to ryzyko, ale chce się z nim zmierzyć. Chce przygotować wszystkie procedury tak, by igrzyska mogły się odbyć bezpiecznie. To już jest zupełnie inna sytuacja niż poprzednio. Mija już rok od wybuchu epidemii, dużo więcej wiemy, w wielu krajach ruszają szczepienia. To pozwala budować jakąś strategię ochrony i spróbować się zmierzyć z igrzyskami. Nie potrafię powiedzieć obecnie, czy one się odbędą, ale na pewno na podstawie tego, co wiemy, można budować plan. Jak potoczy się sytuacja związana pandemią - tego nikt teraz nie wie. Jaką ochronę dadzą szczepienia? Jaką rolę będą pełniły przeciwciała u ozdrowieńców? Trzeba jeszcze trochę poczekać na te odpowiedzi.

Reklama

Ostatnio jednym z czołowych tematów w wielu krajach jest szczepionka na Covid-19. Czy w tej kwestii organizatorzy igrzysk przekazali już wytyczne dla sportowców?
Nie ma głosów, by był obowiązek szczepienia, ale na pewno będzie ono rekomendowane. My też, jako PKOl, będziemy to zalecać.

Według pana powinno to być obligatoryjne?
Osobiście mogę powiedzieć, że tak. Ja tak uważam. Moim zdaniem jeśli osoba, która chce być członkiem polskiej reprezentacji olimpijskiej, nie będzie znała swojego statusu immunologicznego - czyli, czy przeszła tę chorobę, czy też nie - powinna być na tyle odpowiedzialna, by się dobrowolnie zaszczepić. To nie budzi moich wątpliwości.

Na początku grudnia poinformowano, że do Tokio będą mogli przylecieć zagraniczni kibice. Widzi pan jakieś zagrożenia w związku z tym?
Jeżeli organizatorzy będą potrafić stworzyć bezpieczne warunki, to dlaczego nie? Być może, że będą też jakieś wymogi dla publiczności. Mamy jeszcze trochę czasu. Natomiast w tej chwili jest potrzebny jasny przekaz dla sportowców - że kwalifikacje znowu się rozpoczynają, że mają trenować. Bezpiecznie, ale trenować i... wracamy do życia.

Sądzi pan, że wiosną będzie już możliwe zorganizowanie imprez kwalifikacyjnych w tzw. normalnych warunkach?
Na pewno będą warunki do rozegrania zawodów. A czy do tego, by odbyły się one z udziałem kibiców, to nie potrafię powiedzieć. Pewnie jeszcze nie, ale jesteśmy tego coraz bliżsi.

Czy pandemia obecnie znacząco utrudnia sportowcom trenowanie?
Pojawiają się oczywiście problemy, bo nie mają takiego dostępu do obiektów jak kiedyś i takiej możliwości przemieszczania się. Ale świat sportu jest doskonale zorganizowany i zawodnicy trenują. Ci, którzy myślą o igrzyskach w Tokio, przygotowują się i będą to robić także w styczniu. Przeszkód na pewno nie zabraknie, choćby takich jak teraz związanych z sytuacją w Wielkiej Brytanii i przelotami, ale myślę, że to już nie zatrzyma tego procesu. Troszkę go zakłóci, ale już go nie zatrzyma.

Pod koniec kwietnia mówił pan, że sportowcy w profesjonalny sposób i ze zrozumieniem podeszli do sytuacji, w jakiej się znaleźli. Podtrzymuje pan to?
Tak. Sportowcy zachowują się - w większości oczywiście - odpowiedzialnie. To, co się stało jesienią, nie jest skutkiem tego, że oni się zachowywali w taki, a nie inny sposób, tylko całe społeczeństwo, a ktoś na to pozwolił. Tu sytuacja została całkowicie źle oszacowana. Nie tylko w Polsce. To spowodowało, że druga fala niestety wystąpiła i to dosyć mocno.

Reklama

Brał pan udział w przygotowywaniu procedur związanych z pandemią w różnych krajowych ligach. Tam też doszło do rozprężenia?
Oczywiście, że tak. Wszędzie są ludzie, wszędzie popełniają błędy. Gdy ligi ruszały jesienią, to był jeszcze okres poluzowania obostrzeń. Wszystkim się wydawało, że to się uda. Przypadki zakażenia w grach zespołowych, zachorowania w klubach - można powiedzieć, że całe ogniska - pokazały, że niestety... Te systemy nie były idealne, ale były. Sporo osób przeszło chorobę, ale wszystkie ligi grają. Mecze były przekładane, ale rywalizacji całkiem nie wstrzymano. To pokazuje, że można.

Procedury wciąż są jeszcze modyfikowane?
One od początku w większości były dobre. Kwestia zawsze jest w realizacji. To jest problem. Jak transmisja wirusa jest w społeczeństwie, to trudno wydzielić sportowców całkowicie z życia. Oni gdzieś funkcjonują, mieszkają, mają rodziny, dzieci, które chodzą do szkoły. To nie jest tak, że da się wszystkich sportowców zamknąć i odizolować od reszty.

W ligach NBA i NHL w fazie play off zdecydowano się na rywalizację w tzw. bańce. Podobno taki pomysł pojawił się też jako awaryjne rozwiązanie w przypadku ekstraklasy siatkarzy...
Obecnie w Polsce nie ma na to możliwości przede wszystkim logistycznych i finansowych. Dużo lepszym sposobem jest uodpornienie społeczeństwa.

Przyjmuje się, że sportowcy - jako osoby młode, zdrowe i będące w dobrej kondycji - przechodzą zakażenie koronawirusem łagodnie. Czy spotyka się pan często z odstępstwami od tego?
Nie. Jako Centralny Ośrodek Medycyny Sportowej mamy w tej chwili największą bazę danych dotyczącą zawodników, którzy mieli tę chorobę. 20 procent z nich przeszło ją bezobjawowo, 80 proc. objawowo, z czego 99 proc. miało łagodny przebieg. Zdarzają się faktycznie sytuacje, gdzie u sportowców utrzymują się objawy, ale na dziś mogę powiedzieć, że jakiejś poważnej patologii jeszcze nie odnotowaliśmy.

Niektórzy zawodnicy-ozdrowieńcy obawiają się długofalowych skutków choroby w postaci problemów z wydolnością lub np. zaburzeń kardiologicznych...
To, że ktoś przez miesiąc nie może wrócić do treningu nie oznacza, że ma uszczerbek na zdrowiu. Zdarzają się takie sytuacje, że sportowcy są długo osłabieni, mają problemy z wejściem w trening, ale summa summarum wszyscy w niego wchodzą. Przewlekłych problemów jako następstwa Covid-19 na razie nie znajdujemy. Ale cały czas zbieramy dane i za wcześnie, by powiedzieć, że to jest łagodna choroba dla sportowców, wszyscy mogą ją przejść i nic im nie będzie.