Na trwającym w Warszawie zgrupowaniu reprezentacji Polski powraca temat remisu z Kazachstanem (2:2) na inaugurację eliminacji mistrzostw świata 2018. Lepiej byłoby dla was, aby zapomnieć o tym meczu czy raczej pamiętać ku przestrodze?
Myślę, że powinniśmy zachować ten mecz w pamięci. Powinien nam przypominać, że niezależnie od tego, czy prowadzi się 1:0, czy 2:0, to ciągle trzeba postawić przysłowiową kropkę nad "i". Podobny był mecz z Holandią przed Euro 2016, kiedy prowadziliśmy grę, a przegraliśmy 1:2.
W Astanie powiedział pan, że polskiej reprezentacji brakuje dojrzałości, aby "dobić" rywala.
Choć trochę ciężko mówić o "dobiciu", skoro prowadzi się 2:0. Przede wszystkim zabrakło nam spokoju w rozegraniu piłki. Jeżeli o kilka procent jest mniej agresji i zaangażowania, to przeciwnik ma łatwiej. Dodatkowym pozytywem Kazachów był fakt, że poniosła ich publiczność. Oby to była dla nas dobra nauczka w kontekście całych eliminacji. Na początku dostaliśmy tzw. dzwona i będziemy ostrożniejsi.
Występ na mistrzostwach Europy we Francji dał całej reprezentacji dużą pewność siebie?
Myślę, że tak. Jednak wydaje mi się, że dopiero to zauważymy. To, co działo się po Euro 2016, kiedy wielu zawodników zmieniło kluby, miało na nas spory wpływ. Wiem z własnego doświadczenia, że kiedy przyjeżdżałem z Bayernu na zgrupowania, byłem bardziej pewny siebie niż wcześniej, kiedy byłem zawodnikiem innych klubów. Mecz z Kazachstanem wypadł w takim terminie, kiedy wielu z nas było świeżo po transferach. Koledzy mieli na głowie sprawy organizacyjne w nowych klubach i myślami mogli być przy nich. Teraz nie powinno być już z tym problemów, bo wszyscy zadomowili się w nowych zespołach. Poza tym ci, którzy zmienili kluby, regularnie w nich grają. Dzięki temu rośnie pewność siebie w tym pozytywnym znaczeniu.
Po meczu w Astanie Jakub Błaszczykowski żałował, że kolejny mecz gracie dopiero za miesiąc, a nie za kilka dni.
Po przegranym spotkaniu, a za takie uważamy to w Astanie, czasami chce się zagrać już na drugi dzień. Jednak brakuje sił i potrzeba spokoju. Mam nadzieję, że teraz pokażemy, iż remis z Kazachstanem był wypadkiem przy pracy. Po ewentualnych zwycięstwach nad Danią i Armenią, remis w Astanie pójdzie w niepamięć i nie będzie miał żadnego znaczenia. Lepiej, że teraz straciliśmy punkty niż później. Na początku eliminacji każdy z nas doznał lekkiego wstrząsu.
Zdaje pan sobie sprawę, że najbliższe dwa mecze są ważne ze względu na dorobek punktowy, ale również na atmosferę w reprezentacji i wokół niej?
Zdajemy sobie sprawę, że te dwa spotkania są dla nas bardzo ważne. Trzeba pamiętać, że później czekają nas wyjazdowe mecze z tymi rywalami i będzie tam bardzo ciężko. Jednak jesteśmy w stanie wygrać. Myślę, że reprezentacja Danii poziomem zbliżona jest do nas, pomimo że nie zagrała na Euro 2016. Mam nadzieję, że pokażemy coś więcej i to my będziemy cieszyli się z trzech punktów. Jestem jednak pewny, że w dalszej fazie eliminacji poszczególni rywale będą tracili punkty w meczach między sobą. Dlatego dobrze byłoby teraz zdobyć komplet i mieć pewnego rodzaju zapas, niż później martwić się, że trzeba wygrać kolejny mecz.
Jako piłkarz Bayernu jest pan już przyzwyczajony do roli faworyta. Reprezentacja Polski musi się tego uczyć?
Myślę, że już się tego nauczyliśmy. Na Euro 2016 byliśmy faworytem przed pierwszym meczem z Irlandią Północną. Podobnie było przed spotkaniem z Ukrainą, która już nie miała szans na awans. To był dla nas pewien sprawdzian i poradziliśmy sobie z nim. Wydaje mi się, że już w eliminacjach – szczególnie w końcowej fazie, w meczach ze Szkocją i Irlandią - też byliśmy wyżej notowani niż rywale i potrafiliśmy przechylić szalę na swoją korzyść. Jeszcze na początku eliminacji do Euro 2016 to byłby problem, ale teraz to dla nas nic nowego. Mnie trochę bawią pytania o rolę faworyta, bo nie znam innej roli. To jest dla mnie normalne, że jak wychodzę na boisko, to jestem faworytem. Nie ma zawodnika lub drużyny przed którą czułbym obawę, więc mówię o czymś, co dla mnie jest nie do końca zrozumiałe.
Trzy lata temu w meczu towarzyskim w Gdańsku pokonaliście Danię 3:2, ale część kibiców gwizdała w przerwie i po spotkaniu...
Nie ma co ukrywać, że wówczas był problem. Więcej biegałem i walczyłem, a nic z tego nie wynikało, a tylko niepotrzebnie traciłem siły. To była niczym walka we mgle. Teraz wygląda to inaczej, bo jeśli ja nie otrzymuję podań, to w dogodnej sytuacji może znaleźć się któryś z moich kolegów. Wówczas był jednak jeszcze problem ze sponsorem reprezentacji. Cała wina za zamieszanie została zrzucona na nas. Kibice błędnie nas ocenili. W tym meczu nałożyło się wiele negatywnych rzeczy.
Od tego czasu postrzeganie reprezentacji Polski diametralnie się zmieniło...
Kibice dostali nowy bodziec w postaci naszego sukcesu na Euro 2016. Sztuką nie jest osiągnięcie wysokiego poziomu, ale utrzymanie się na nim. To jest najtrudniejsze. Oczywiście brakuje nam jeszcze trochę do najwyższego poziomu i pewnych granic nigdy nie przeskoczymy, ale jesteśmy dużo wyżej niż byliśmy.
Waszym największym problemem wydaje się, że nie potraficie zagrać całego meczu na równym poziomie. Jak sobie z tym poradzić?
Takiego problemu nie ma około pięciu reprezentacji na świecie. To przekłada się na jakość i przede wszystkim ilość zawodników na określonym poziomie. Nasz selekcjoner nie ma takiego komfortu, aby bez problemu znaleźć 25 zawodników takich, którzy mu odpowiadają. Raczej skupia się na wyborze meczowej 18-tki i to też nie jest łatwe. Nie zapominajmy, że ciągle mamy problem ze szkoleniem młodzieży. Fajnie, że jest kliku perspektywicznych chłopaków, jednak nie możemy zapominać, że jesteśmy blisko 40-milionowym narodem.
Oswoił się pan już z sytuacją, że spośród napastników reprezentacji Polski nie tylko pan strzela gole?
Kiedy byłem młody, to nie było w Polsce zawodnika, na którym mogłem się wzorować. Teraz widzę, jak młodsi koledzy mnie obserwują i wiem, że to dla nich bardzo ważne. Jeśli wiedzą, że Polak może grać w jednym z najlepszych klubów na świecie i strzelać tam bramki, to zaczynają wierzyć w swoje możliwości. Będąc w ich wieku nie miałem możliwości grania z kimś ze światowego topu. Tego im zazdroszczę, bo pamiętam jak było mi trudno. Kogoś, na kim mogłem się wzorować musiałem szukać za granicą.
W przeszłości kilkukrotnie był pan krytykowany za brak skuteczności w reprezentacji. Jak z taką krytyką radzi sobie obecnie Arkadiusz Milik?
Arek musi się skupić nie na strzelaniu bramek, ale na kreowaniu gry. Wówczas bramki same przyjdą. Jeśli za wszelką cenę będzie dążył do strzelania bramki, to będzie mu ciężej. Powinien się skupić na wypracowaniu akcji i pomocy kolegom. Nie mam wątpliwości, że prędzej czy później Arek będzie strzelał gole dla reprezentacji. Przede wszystkim potrzeba mu spokoju.
Panu również wiele razy liczone były minuty bez strzelenia gola. Teraz ten licznik wynosi 437 minut. Jak podchodzi pan do takich statystyk?
Z uśmiechem, bo ten licznik obejmuje zaledwie 10 dni. Jeśli nie strzelam gola w ciągu dwóch, trzech tygodni, to nie znaczy, że jestem w kryzysie. O takim można mówić po 10 meczach bez trafienia do siatki. Te ostatnie statystyki dotyczą trzech meczów w Bundeslidze i jednego w Lidze Mistrzów. Być może przyszło pierwsze zmęczenie w tym sezonie. A w ogóle nawet nie wiedziałem, że te minuty już są liczone.
Jak zmienił się Bayern Monachium po tym, jak Josepa Guardiolę zastąpił Carlo Ancelotti?
Na pewno Ancelotti jest trenerem, który bardziej preferuje grę ofensywnych pomocników. Woli żeby zawodnik zaryzykował grę do przodu niż się tylko utrzymał przy piłce, jak było za Guardioli. My wiemy, jak grać, więc włoski szkoleniowiec zmienił jedynie niuanse. Namawia nas do podejmowania większego ryzyka z przodu. To największa różnica w porównaniu do poprzedniego sezonu.
Ostatnio wiele informacji pojawiło się na temat ewentualnego przedłużenia przez pana kontraktu z Bayernem Monachium. To zaprząta nieco głowę?
Jeśli chodzi o negocjacje, to już zupełnie się nimi nie przejmuję. Przeżyłem już wiele podobnych negocjacji i na ten temat mógłbym chyba napisać pracę doktorską (śmiech). To w ogóle na mnie nie wpływa, bo nauczyłem się z tym żyć. Myślę, że niedługo dojdziemy do porozumienia, choć rozmowy trwają już kilka miesięcy. W każdym klubie, w którym dotychczas występowałem, były podobne sytuacje.