Piłkarzem w młodości chce zostać wielu chłopaków. Trenerem, chyba niewielu, jak to było w pana przypadku?
Waldemar Fornalik: Działo się to etapami. Najpierw grając w piłkę, kończąc wiek juniora, uczęszczałem do technikum mechanicznego. To były takie czasy, że warto było mieć przynajmniej średnie wykształcenie. Gdy skończyłem tę szkołę, zdałem maturę i powiedziałem sobie – przecież mogę studiować na AWF. Zdałem egzaminy, no i dostałem się na te studia. To też był w pewnym sensie taki wybieg, żeby nie trafić do armii. Studia na tyle okazały się ciekawe, że mnie to po prostu wciągnęło. I poczułem, że być może jest to sposób na życie, że w przyszłości będę trenerem.

Reklama

Obserwacja trenerów też pomogła w podjęciu życiowej decyzji?
Grając w piłkę w Ruchu miałem kontakt z wieloma szkoleniowcami. Wydawało mi się, że jest to bardzo przyjemny, fajny zawód. Z perspektywy piłkarzy tak to wyglądało. Bo my wtedy musieliśmy ciężko pracować, trenować. Stało się tak, że w trakcie studiów zrobiłem papiery trenera drugiej klasy, potem magistra wychowania fizycznego. No i miałem glejt, który po skończeniu gry w piłkę pozwalał zacząć pracować w zawodzie. Niekoniecznie od razy z seniorami. Wszystko się tak potoczyło, że bardzo szybko wskoczyłem do poważnej piłki, nie mając styczności praktycznie z grupami młodzieżowymi.

Jak wypadła konfrontacja tych młodzieńczych marzeń z zawodową rzeczywistością?
To dla mnie najpiękniejszy zawód świata, jeśli... wygrywa się mecze. To naprawdę niesamowita satysfakcja, frajda, jeżeli coś, co się nakreśli zespołowi, zostanie zrealizowane i widać rękę trenera na boisku. Natomiast niewiele osób wie o problemach związanych z tym, co się dzieje dookoła drużyny. Trener musi się z nimi zmierzyć. Przecież zawodnicy też mają rodziny, swoje kłopoty. Trzeba to wszystko w miarę ogarnąć.

Ma pan w drużynie dobiegającego 40-tki Łukasza Surmę i 16-letniego Przemysława Bargiela. Konieczne są umiejętności psychologiczne, aby wszystko zadziałało jak należy?
Inaczej przebiega rozmowa z Łukaszem, inaczej z Przemkiem. To oczywiste. Ważne jest, żeby oni w szatni potrafili ze sobą funkcjonować. Łukasz ma przecież syna mnie więcej w wieku Przemka. Jednak z tego, co wiem, w szatni nie ma większych problemów na punkcie pokoleniowym.

Ciężki jest przeskok z asystenta na "pierwszego"?
Nie da się tego porównać. Pierwszy trener jest bezpośrednio na linii ognia. Pracując jako drugi starałem się brać odpowiedzialność też na siebie, ale nie można wyjść przed szereg. Główny szkoleniowiec musi w szatni coś sensownego powiedzieć przed treningami, podczas odpraw przedmeczowych, pomeczowych. To zupełnie inny zakres obowiązków.

Jak to jest z zachowaniem trenera podczas spotkania? Czy to wpływa na drużynę?
Krążą mity, że trener żyje z drużyną przy linii, bo skacze, bo gestykuluje. OK, są różne formy zachowania. Carlo Ancelotti przy linii Bayernu Monachium stoi i żuje gumę. I co, powiemy, że nie żyje grą zespołu? Słyszałem opinię, że wpływ trenera na grę jego drużyny podczas meczu to pięć procent – w przerwie. Natomiast cała reszta powinna być wypracowana w tygodniu. Wtedy jest czas, by żyć z drużyną, żeby ją przygotowywać. Oczywiście nie mówię, że trener ma stać jak mumia, bo jego zachowanie ma też czasem jakiś wpływ np. na sędziego. Każda uwaga pod adresem bocznego może przecież spowodować, że arbiter zastanowi się, jaką podejmie później decyzję.

Jak to jest w czasie przerwy w szatni, kiedy drużyna schodzi z boiska przegrywając?
Zależy, jaki jest wynik, jak przebiegała pierwsza połowa. Czasami musi paść jakieś mocniejsze słowo, czasem trzeba przekazać przede wszystkim uwagi merytoryczne, taktyczne. Co należy zrobić, żeby poprawić grę, żeby ona się zmieniła. Tu jest pole do popisu dla trenera.

Reklama

Życie trenera to ciągłe podejmowanie decyzji. Ustalanie wyjściowego składu zawsze przebiega tak samo?
Bywają sytuacje takie, że jedenastka meczowa wykrystalizuje się już na początku tygodnia. Czasami jest tak, że jest dobrze rozegrany mecz. No to nawet nie wypada grzebać w składzie. Ale są i takie spotkania, tygodnie, że kilka godzin przed odprawą jeszcze nie ma decyzji.

Kibice dziwią się często na trybunach, kiedy trener dokonuje zmian tuż przed końcem meczu. Co może dać zawodnik, mając dwie minuty gry przed sobą?
Jeżeli wynik jest korzystny, to w końcówce dochodzi do zmian taktycznych. Ja staram się dać piłkarzowi zawsze więcej czasu. Kwadrans, 10 minut plus doliczony czas to minimum.

Jak podejmuje się decyzję, kogo zdjąć z boiska po czerwonej kartce bramkarza?
Trudno się to robi. Trzeba wziąć pod uwagę, jak dany mecz będzie przebiegał, kiedy my będziemy grać w "10". Czy nadal zagramy odważnie, czy musimy się cofnąć i szukać tej swojej jednej jedynej szansy.

Ruch ostatnio może się pochwalić sporą grupą utalentowanych młodych graczy, dostrzeganych przez selekcjonerów reprezentacji młodzieżowych. To ważne dla pana?
To splendor nie tylko dla tych chłopaków, ale też dla klubu. My trenerzy też mamy satysfakcję, że praca, którą wkładamy, przynosi efekty.

Czy pozycja trenera na przestrzeni lat się zmieniła?
Tak, i to znacząco. Kiedyś często był dyktatorem. Miał za sobą władze klubu, przez drużynę był odbierany jako osoba, która zawsze ma rację. Dzisiaj jest więcej dialogu między trenerami i zawodnikami. Bardziej to wszystko się odbywa na zasadzie współpracy, niż nakazów i zakazów.

Technologia zmieniła pracę szkoleniową?
W pewnych kwestiach jest łatwiej. Mamy dostęp do programów komputerowych, które prowadzą analizy meczów, każdego zawodnika. Można piłkarzowi przedstawić jego dane pokazujące, jak grał w meczu, w których elementach jest słabszy, nad czym musi pracować.

Niedługo zacznie się zimowy okres przygotowawczy. Piłkarze go nie lubią, a trenerzy?
Praca treningowa na boisku jest dla mnie przyjemna. Zawodnicy oczywiście patrzą na to inaczej, gdyż dla nich to czas wysiłku fizycznego i często lekko nie jest. Z drugiej strony nie mają powodów do narzekań, bo okresy przygotowawcze zostały skrócone do minimum. Kiedyś zimą trwały dziewięć czy nawet dziesięć tygodni, latem trochę krócej. Teraz latem to jest sześć tygodni, zimą - pięć, czyli nie jest źle.

Z punktu widzenia trenera to lepiej czy gorzej?
Jeśli chodzi o przygotowanie, to myślę, że gorzej. Kiedyś było więcej czasu na wyćwiczenie pewnych rzeczy. Też można oczywiście było popełnić błędy. Zdarzało się, że po dziewięciotygodniowych treningach zawodnicy wychodzili czasem na boisko i kiepsko biegali. Ktoś mówił: są nieprzygotowani do sezonu! A wypadało raczej stwierdzić, że są źle przygotowani. A to już coś innego. Przy tym dzisiaj czas grania bardzo się wydłużył. Kiedyś zaczynaliśmy rundę pod koniec lipca, a kończyliśmy na początku grudnia. Wzrosła też liczba spotkań, szczególnie jesienią.

To trener jest na co dzień z drużyną. Czy łatwo ją odciąć od tego, co się dzieje w klubie, kiedy – jak ostatnio w Ruchu – bywa nerwowo?
Nie jest to łatwe. To są dorośli, mądrzy ludzie, którzy znają realia, widzą, co się dzieje dookoła. Wypaczanie rzeczywistości przynosi niewielki skutek. Czasami trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Ale też próbować się zmobilizować i robić swoje.