Przekonuje ich do tego łatwość, z jaką Juventus zapewnił sobie już w sobotę, czyli cztery kolejki przed końcem sezonu, czwarty z rzędu tytuł mistrzów kraju. Juventus od dawna nie ma sobie równych na włoskich boiskach. W 2012 drugi w tabeli był Milan, ze stratą czterech punktów do zwycięzcy. Rok później Napoli miało już dziewięć punktów mniej, a w ubiegłym Romę dzieliło od mistrzów aż siedemnaście.
Nic dziwnego, że w takie sytuacji, jak obecna - gdy odpowiedzią na pytanie: jeśli nie Juventus, to kto, jest wzruszenie ramion - wszyscy miłośnicy futbolu stawiają na
„Starą Damę”. Jej najważniejszy rycerz, niezastąpiony Andrea Pirlo, nie ukrywa nadziei, że tym razem może się udać. Szanse na udział w finale swojego klubu i królewskich ocenia on jednakowo: pół na pół. Liczy się nie jeden mecz, przypomina, ale całe 180 minut, w których trzeba się będzie wykazać inteligencją ale i pewnością siebie. Nie mamy nic do stracenia, a możemy zrealizować wielkie marzenie, mówi reżyser turyńskiej drużyny. Przekonany jest, że Juventus doszedł do półfinałów zasłużenie i występuje w tej chwili w roli czarnego konia, jak Atletico w ubiegłym sezonie.