Sąd w Madrycie uznał, że przejście piłkarza do "Dumy Katalonii" budzi wątpliwości prawne. O nieuczciwość prezesa Barcelony podejrzewa jeden z socio, Jordi Cases.
Według niepotwierdzonych wiadomości Barcelona miała zapłacić brazylijskiemu Santosowi nie - jak oficjalnie podano - 57 mln 100 tys. euro, ale aż 95 mln. Różnica między tymi kwotami miała trafić do rodziny piłkarza, m.in. na dość tajemniczo brzmiące "szukanie nowych piłkarzy Santosu", czy "pomoc biednym osiedlom w Sao Paulo".
49-letni Rosell twierdzi, że sprowadzeniu Neymara nie towarzyszyły żadne uchybienia prawne. Podkreśla, że zrezygnował z funkcji prezesa, bo - jak zaznaczył - długie spekulacje mogą się niekorzystnie odbić na wizerunku zarówno jego osoby, jak i klubu. Sprawę ma zbadać hiszpańska prokuratura.