W momencie, gdy 40-letni Niemiec sfaulował napastnika Aristide'a Bance'a, Stuttgart prowadził 1:0. W ostatniej minucie rzut karny wykorzystał Eugene Polanski, a spotkanie zakończyło się remisem 1:1.
Lehmann był tak wściekły, że nie panował nad emocjami. Nie zatrzymał się przy ławce rezerwowych, ale za to przy jednym z kibiców. Podszedł do niego, zabrał okulary, a gdy na jego drodze stanął kamerzysta, zaatakował go.
Nie miał zamiaru także czekać na kolegów z drużyny, szybko się wykąpał i sam opuścił budynek klubowy FSV Mainz. Wyszedł na ulicę, by złapać taksówkę. Gdy żadna się nie zatrzymała, zniesmaczony wsiadł do autobusu, którym drużyna wracała do Stuttgartu.
To nie koniec kłopotów z Lehmannem. Ukarany grzywną 40 000 euro - najwyższą w historii klubu, za publiczną krytykę zarządu, stanowczo zapowiedział, że nie ma zamiaru płacić, a jak będzie trzeba, sprawa znajdzie się w sądzie.
"Nie akceptuję tego i wyjaśniłem to już zarządowi. Nie wiem co z tym zrobią, ale nie zapłacę 40 000 euro" - podkreślił bramkarz.
Klub zapowiedział natomiast, że sprawą zajmą się prawnicy. "Jeśli pan Lehmann nie zamierza zapłacić grzywny, może pozwać nas do sądu pracy. On wtedy rozstrzygnie, czy kara jest uzasadniona, czy przesadzona" - powiedział klubowy prawnik Martin Hirschmueller.
To nie pierwsza kara nałożona na byłego bramkarza reprezentacji Niemiec. W ostatnim sezonie Lehmann także wyraził się w ostrych słowach o zarządzie i musiał płacić. We wrześniu z kolei, wbrew zakazowi, udał się po przegranym meczu ligowym z FC Koeln na Oktoberfest. Tłumaczył się wówczas, że "piwo spożywał w celach charytatywnych". Karę zawieszenia na jedno spotkanie przyjął z pokorą.
VfB Stuttgart zajmuje po 16 kolejkach Bundesligi 15. miejsce w tabeli. Na koncie ma jedynie dwa zwycięstwa. Lepiej wiedzie mu się w Lidze Mistrzów. W środę, po zwycięstwie nad rumuńską Unireą Urziceni 3:1, awansował do 1/8 finału.