PRZEGLĄD SPORTOWY: Mecz z Vive Targami Kielce w 1/8 finału Ligi Mistrzów był dla HSV trudny?

IGOR VORI: Nie, bo dobrze graliśmy. Chociaż w pierwszej połowie mieliśmy problemy, bo Kielce to mocna ekipa i musieliśmy się postarać, by wygrać. W Vive widać duże zaangażowanie w budowę silnego klubu, ale na razie HSV jest dużo lepsze.

Reklama

PS: Ze swoimi gabarytami wygląda pan raczej na koszykarza niż piłkarza ręcznego. Zawsze grał pan w handball, czy zaczynał pan od innych sportów?

Na początku trochę grałem w piłkę nożną, ale wszyscy moi kumple w Zagrzebiu uprawiali wtedy ręczną, więc szybko do nich dołączyłem. Jednak na początku byłem lewym rozgrywającym. Wyobraża pan sobie mnie na tej pozycji?

PS: Szczerze mówiąc, nie bardzo.

Trener przestawił mnie na koło. Ja przecież byłem fantastycznym rozgrywającym, grałem doskonale, a ten mi kazał stać na kole! Oczywiście żartuję, byłem strasznie słaby, kompletnie sobie nie radziłem i dzięki trenerowi w Zagrzebiu dostałem szansę, wykorzystałem ją i jestem tu, gdzie jestem. Podejrzewam, że grając w drugiej linii, nie zaszedłbym daleko (śmiech).

PS: Miał pan epizod w lidze włoskiej. To dość dziwny kierunek, jak na szczypiornistę, który zamierza zrobić karierę.

Reklama

Miałem 20 lat. Zadzwonił do mnie trener Lino Cervar i zapytał, czy chcę występować u niego we Włoszech. Italia i piłka ręczna - to nie brzmiało najlepiej, ale Lino mówił, że ma niezłą ekipę, a poza tym ja prawie w ogóle wtedy nie grałem w Zagrzebiu. A w Alpi Prato mogłem występować w każdym meczu. Wprawdzie liga była słaba, ale najważniejsze było, że mogę grać. Potem wróciłem na dwa lata do Zagrzebia, ale już częściej pojawiałem się na boisku.

PS: Nic dziwnego, że zgłosiła się po pana słynna Barcelona.

Spełnił się mój sen. To wielki zespół, w którym występują wielcy zawodnicy. Tam liczy się tylko zwycięstwo. Nieważne, w co graliśmy. Rzutki, bilard, poker - każdy z graczy chciał we wszystkim być najlepszy. Byłem tam dwa lata, ale przez pierwszy sezon nie byłem zachwycony, grałem niewiele i tylko w obronie. Mimo że potem sytuacja się poprawiła, to jednak stwierdziłem, że to nie jest miejsce dla mnie i postanowiłem wrócić do ojczyzny.

PS: Poznał pan w Katalonii jakichś słynnych futbolistów?

Kilku, ale nie jesteśmy przyjaciółmi, nie dzwonię teraz do Ronaldinho z okrzykiem „siemasz Ronni, co u ciebie!". Z niektórymi braliśmy udział w akcjach charytatywnych, odwiedzaliśmy szpitale itp.

PS: W zeszłym roku przeszedł pan z Croatii do HSV Hamburg. To prawda, że ten transfer kosztował pana 40 tysięcy euro?

Oczywiście nie wyjąłem tych pieniędzy z kieszeni i nie położyłem ich na stole, żeby Croatia mnie puściła. Ale oni w pewnym momencie przestali mi płacić. Powiedziałem, że odchodzę, a działacze na to, że OK, ale muszę zrezygnować z długu. W ten sposób trafiłem do HSV.

PS: Mówi się, że liga niemiecka jest silniejsza od hiszpańskiej. Co pan na to?

To prawda. W Bundeslidze zespół z dołu tabeli może pokonać potentata, tak jak w tym sezonie Balingen ograło THW Kiel. W Hiszpanii porażka Barcelony czy Ciudad Real z jakimś słabeuszem jest niemożliwa. Liga niemiecka jest wspaniała. Każdy mecz to bitwa, tłuką cię, popychają, ty oddajesz i czujesz, że coś się dzieje. A wszystko przy pełnych trybunach. Tego w Hiszpanii brakuje, tam nie ma mowy, żeby na mecz ligowy przyszło 10 000 ludzi.

PS: W HSV występują dwaj Polacy, Marcin i Krzysztof Lijewscy. Co pan o nich sądzi?

Aaa, Marcin. Ja nie gadam z Marcinem, bo to jest kawał drania! Nie, nie, żartuję oczywiście, to świetny gość, zresztą jego brat też. Czasem rozmawiamy przy pomocy mieszanki niemieckiego, polskiego i chorwackiego. Lijewscy to superkoledzy i doskonali gracze.

PS: A jak się panu podobała atmosfera meczu w Kielcach?

Super! Byłem pod wrażeniem. Wygrywaliśmy piątką, a fani nawet na chwilę nie przestawali dopingować swojej drużyny. Dla takich ludzi warto budować mocny klub.

p