"Jestem rozczarowany, chciałem wrócić do kraju. Okazało się, że dla Valerengi liczy się tylko kasa, a nie przyszłość i dobro piłkarza. Przykre" - tłumaczy Mila.
26-letni pomocnik ma jeszcze dwuletni kontrakt w Oslo. Nie ukrywa, że wolałby go nie wypełniać. "Chyba nie dam rady tyle wytrzymać w Norwegii. Ale z drugiej strony co mam zrobić, zastrzelić się. Jestem załamany, że muszę zostać i przygotowywać się z tą drużyną do sezonu, który rusza dopiero w kwietniu. Myślałem już o tym, że muszę się pakować i wracam do Polski. Nie wiem, co mnie teraz czeka. Nasz skład jest na pewno dużo mocniejszy niz poprzednio, więc raczej sobie nie pogram. Trener postawi na nowych choć nie oszukujmy się, ja umiem kopać piłkę i na pewno nie jestem słabszy od innych pomocników Valerengi" - opowiada Mila.
Rozmawiając z DZIENNIKIEM Mila był wyraźnie zdenerwowany, miał żal do działaczy swojego klubu. "Żądali za mnie 400 tys. To chyba o wiele za wysoka cena zważywszy na to, że jestem rezerwowym. Nawet jak mnie ściągali z Austrii Wiedeń, to zapłacili o wiele mniej. Przecież mogli mnie puścić na pół roku i nie płacić mi wynagrodzenia. Jak ja bym był na miejscu Norwegów, to bym z pocałowaniem ręki przystał na taką propozycję..." - mówi załamany zawodnik.
ŁKS proponował Valerendze wypożyczenie za darmo Mili na pół roku lub na rok. Klub zobowiązał się pokrywać w całości jego pensje. Skandynawowie początkowo ochoczo zgodzili się na tę ofertę. W ostatniej chwili niespodziewanie zmienili jednak zdanie i zażądali pieniędzy. "Sto tysięcy euro to dla naszego klubu, w którym się nie przelewa, to nieosiągalne pieniądze" - mówi nam jeden z pracowników ŁKS.