"Fakt" dowiedział się, że argentyński szkoleniowiec dostał propozycję nowego kontraktu. Gdy ją zobaczył, mocno się zdenerwował i stwierdził, że jest niepoważna. Co tak wyprowadziło z równowagi Lozano? Stwierdzenie, że kontrakt zostanie z nim przedłużony, gdy w Pekinie zdobędzie złoty medal!
Trudno dziwić się wściekłości szkoleniowca. Każdy wie, że przewaga Brazylii nad resztą zespołów jest ogromna i musiałby się zdarzyć cud, żeby canarinhos - aktualni mistrzowie świata i złoci medaliści olimpijscy - nie zwyciężyli w Pekinie.
Propozycja dla Lozano jest sugestią, by zaczął sobie szukać nowej pracy. Działacze PZPS skreślili Argentyńczyka. Trudno im się jednak dziwić. Mają już dość krnąbrnego szkoleniowca.
Lozano od początku swojej pracy w Polsce chciał wszystkich sobie podporządkować. Udało mu się to zrobić z zawodnikami, choć nie wszystkimi, oraz ze sztabem szkoleniowym. Działacze byli jednak wściekli na niego m.in. za to, że gdy tylko nadarzała się okazja, latał do Argentyny, zamiast obserwować grę naszych siatkarzy w lidze.
Po zdobyciu srebrnego medalu mistrzostw świata Lozano zażądał podwyżki. Jego zarobki to około 400 tysięcy złotych rocznie. PZPS opłaca mu też mieszkanie i przeloty do rodzinnego kraju. Argentyńczyk poczuł się tak mocny, że chciał nowego kontraktu po... przegranych mistrzostwach Europy w ubiegłym roku! Polacy zajęli 11. miejsce - najgorsze od wielu lat, ale nie przeszkadzało to Lozano zażądać podwyżki.
Po przegranych kwalifikacjach olimpijskich w Izmirze nad głową argentyńskiego szkoleniowca zebrały się czarne chmury. Jednak trener naszych siatkarzy zachował swoją posadę. Pod koniec maja czeka go w Portugalii ostatnia szansa zdobycia olimpijskich kwalifikacji. Ale nawet jeżeli mu się to uda, w sierpniu po Pekinie pożegna się z pracą w Polsce. Chyba że wydarzy się cud.