Wbrew temu, co zwykli sądzić seksiści, nie każdy facet ogląda mecze, wypijając przy tym morze piwa. Ja sam jestem żywym dowodem na to, że tak właśnie nie jest. Czerwca na pewno nie spędzę na kanapie, śledząc piłkarskie wyczyny. Może obejrzę jakieś mecze z udziałem polskich piłkarzy, ale nie zamierzam specjalnie brać sobie wolnego na ten czas czy kupować wielkiego telewizora. Na marginesie przyznam szczerze, trudno mi zrozumieć, jak niektórzy ludzie mogą wydać fortunę na kupno tzw. plazmy tylko z okazji zbliżających się meczów.
Nie zamierzam więc z powodu finałów piłkarskich mistrzostw Europy rezygnować z innych planów. A są przeróżne. Gdy inni będą oglądać mecze, ja w tym czasie planuję spacery, prace ogrodowe, podróże po wino i degustacje. I tak naprawdę to właściwie całkiem cieszę się na Euro 2008, bo wtedy zrobi się pusto na ulicach i spokojnie będzie można pójść na spacer. Wokół przyjemna cisza i pustka, żadnych natrętów.
Jest też inny emocjonalny aspekt Euro. Choć doceniam wszystkie górnolotne myśli na temat filozoficznego wymiaru piłki nożnej, reguł współzawodnictwa, potrzeby wygranej i przegranej, to trudno mi zrozumieć kibiców, którzy potrafią się zabić albo wypić flaszkę z powodu przegranego bądź wygranego meczu. Nie potępiam miłości do piłki, ale po co od razu tworzyć stereotypy oglądających je mężczyzn? Ja też lubię sport, ale wybieram dyscypliny, które są ciche i spokojne. Oglądam więc carling, czyli kule na lodzie. Tu nikt się nie bije, nie pije alkoholu i nie krzyczy. To mi odpowiada, bo szukam własnych rozwiązań i ciszy dla siebie, których w piwie i piłce nie odnajduję.