Lech? Raczej nie. Co prawda jesienią był najbardziej efektownie grającym zespołem ekstraklasy, ale wiosną przepoczwarzył się w zwykłego ligowego ciułacza, w dodatku obdarzonego niezwykłym wprost fartem. Sześć remisów w dziewięciu meczach i cztery gole w 90. minucie gry, dzięki którym Kolejorz ma o sześć punktów więcej mówią same za siebie.
Czy jest więc to Legia? Też nie za bardzo. Dwie wygrane 4:0 to tylko rodzynek w zakalcu, jakim była większość tegorocznych występów wojskowych. Gra warszawskich piłkarzy jest tak samo efektywna jak jazda samochodem przy zaciągniętym hamulcu ręcznym. Czasem obserwując męki zespołu Jana Urbana można odnieść wrażenie, że zaraz nad boiskiem roztoczy się swąd palonego żelastwa i dymu.
Może więc Wisła? Bez wątpienia jest to najskuteczniejszy zespół rundy wiosennej, choć ze skutecznością też często jest na bakier. Jednak podopieczni Macieja Skorży w meczach z bezpośrednimi konkurentami do mistrzostwa Polski jak do tej pory zdobyli zaledwie jeden punkt. Ani razu nie wygrali też na wyjeździe. A co to za mistrz, który bije tylko słabszych i który robi to tylko u siebie w domu?
Ktoś jednak mistrzem zostać musi. Języczkiem u wagi w wojnie wielkich będzie nieco mniejszy Śląsk Wrocław. Każdego z trójki kandydatów czeka jeszcze mecz z zespołem Ryszarda Tarasiewicza, a strata punktów może mieć bardzo poważne konsekwencje. Wrocławianie natomiast nie grają już ani o puchary, ani o uchronienie się przed spadkiem i tylko od ich humoru zależy, w jakim stopniu postawią się faworytom.
O mistrzostwie Polski w największym stopniu zdecyduje jednak mecz Wisły z Legią. Tak naprawdę na mistrzostwo nie zasłużył jeszcze żaden z trójki kandydatów, ale w niedzielę wszystko może się zmienić.Zwycięzca tak prestiżowej konfrontacji nie tylko udowodni, że jest wart mistrzowskiej korony, ale także zatrzyma wszystkie karty w swoim ręku. Będzie samodzielnym liderem, który nie musi liczyć na potknięcia rywali.
I o to właśnie będzie toczyć się wielka gra na Reymonta.