Zamiast pożegnać się z działaczami i raz na zawsze odejść z polskiej piłki, Listkiewicz żalił się związkowym kolegom, że trwa na niego nagonka. "Płacę wysoką cenę za kierowanie związkiem piłkarskim. Cierpię ja, moi bliscy, a nawet znajomi" - mówił prezes. Dlaczego nie zrezygnuje, żeby mieć nareszcie święty spokój? Tego nie powiedział. A nikt z obecnych na zjeździe delegatów nawet go o to nie zapytał.
Cała piłkarska Polska odlicza już dni do odejścia prezesa. A on trzyma się swojej ciepłej posadki rękami i nogami. "Nie będę kandydować w najbliższych wyborach na prezesa PZPN, niezależnie od tego, kiedy one będą" - obiecał "Listek". Ale czy można mu wierzyć? Wątpliwe. Przecież jeszcze pod koniec września działacz zarzekał się, że na przełomie października i grudnia poda się do dymisji.
Tego można się było spodziewać. Prezes PZPN Michał Listkiewicz nie podał się do dymisji. Choć czekali na to wszyscy Polacy, "Listkowi" nie starczyło odwagi, żeby odejść. A mógł uratować chociaż odrobinę honoru... Działacz zapowiedział tylko, że nie będzie kandydował w kolejnych wyborach na szefa futbolowej centrali.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama