Małysz i Kamil Stoch ćwiczyli w hali, oszczędzając siły na decydujące o końcowej klasyfikacji turnieju zawody. Pozostali Polacy - Stefan Hula i Rafał Śliż - wczoraj rano trenowali na skoczni w Innsbrucku. Dopiero po obiedzie nasza ekipa pojechała do Bischofshofen, gdzie dzisiaj po południu rozpoczną się kwalifikacje do niedzielnego konkursu.

Mistrza nie wyprowadziła z równowagi nawet plotka o rzekomej ciąży jego żony, Izabeli. Informacja taka dotarła do naszej ekipy w dniu konkursu na skoczni Bergisel. Adam po jej usłyszeniu parsknął śmiechem. "Nie, niemożliwe. To jakaś kolejna bzdura na nasz temat. Czytałem już o kryzysach w naszym małżeństwie, w ciążę Iza też już kilka razy zachodziła" - mówi nasz mistrz.

"Niedawno powiedziałem, że może pomyślimy o dziecku, a tu już się okazało, że będziemy je mieli. Ja nic o tym nie słyszałem, więc na pewno to nie jest prawda. Bo różne rzeczy o nas gadają, ale jedno jest pewne. Gdy moja żona będzie w ciąży, ja dowiem się o tym pierwszy" - mówi "Faktowi" Małysz.

Nasz skoczek koncentruje się na niedzielnych zawodach. Zapowiada walkę o miejsce na podium, ale Polak, tak jak czterech innych skoczków (Fin Lappi, Szwajcarzy Kuettel i Ammann oraz Austriak Morgenstern), ma jeszcze szansę dogonić prowadzącego Andersa Jacobsena i wygrać całą imprezę.

"To niesamowite! Od 11 lat jeżdżę na Turnieje Czterech Skoczni, ale takiej sytuacji jeszcze nie widziałem" - ocenia trener reprezentacji Norwegii Mika Kojonkoski. Ostatni konkurs zapowiada się rzeczywiście emocjonująco, bo skocznia w Bischofshofen jest najtrudniejszą z tych, na których rozgrywany jest turniej, ale można na niej latać bardzo daleko i przy odrobinie szczęścia odrobić nawet spore straty. A na to po cichu liczy Małysz.