Pana sobotni skok, mimo, że oddany w bardzo niebezpiecznych i trudnych warunkach, zdaniem trenerów był rewelacyjny.
Upadek Mazocha to przykre wydarzenie, ale trzeba przyznać, że ryzyko jest wpisane w nasz zawód. Mój skok był przyzwoity i bardzo optymistycznie nastawiałem się do drugiej próby. Chciałem walczyć, nie wyszło.

Czeski zawodnik nie miał szans w starciu z wiatrem?
Myślę, że to był jego błąd. Wielu zawodników miało dużo gorsze warunki, wiało im mocniej z przodu. Ewidentnie widać było, że po wyjściu z progu Mazoch za bardzo wykręcił nartę. Jak zaczął układać narty w "V” nie szły one równomiernie, tylko prawa odkręciła się na na bok. Złapała powietrze i pociągnęło ją w dół. Nie potrafił już jej wyciągnąć. Nawet się nie bronił, do samego końca jakby nie widział, że coś się dzieje. A potem już było za późno. Nie miał już szans wyciągnąć ją w górę.

Bardziej doświadczony zawodnik poradziłby sobie w tej sytuacji?

Przy takim błędzie raczej każdy by miał problem. I to bardzo duży. Teraz ciężko się mądrzyć, bo to już się wydarzyło, ale gdyby szybciej zareagował rękami, mógłby zrobić salto i spaść na plecy. Ale to się teraz gdyba, a jak się jest w takiej opresji, to się chce jak najszybciej na ziemię.

Pana skok na Wielkiej Krokwi, kiedy skręcił pan kostkę, był gorszy?
Podobny, choć leciałem trochę wyżej, bo to wydarzyło się tuż po wyjściu z progu. Też wykręciłem nartę i też pociągnęło mi ją w dół, aż wbiła się w zeskok. Tylko ja zdążyłem zareagować i spadłem na plecy. Potem koziołkowałem, ale nie uderzyłem barkiem czy głową o śnieg jak on. Potem nawet śmieszna historia z tego się zrobiła. Marek Siderek, nasz dyrektor sportowy, szedł z kolegą z dołu i mówi: bdquo;Chłopaki jeszcze nie skaczą, bo jakaś chorągiewka jest wbita w bulę”. A to była moja narta.

Druga seria sobotniego konkursu powinna być kontynuowana?
Trudno powiedzieć. Warunki były, jakie były. My, zawodnicy, nie jesteśmy tam na dole. Staliśmy na rozbiegu i chcieliśmy skoczyć. Jak dyrektor Pucharu Świata Walter Hofer wyszedł na górę, to nawet Austriacy krzyczeli bdquo;Walter, Walter, dajemy! Jedziemy dalej!”.

Dlaczego więc przerwano konkurs?
Główną przyczyną był upadek Mazocha, drugi powód to wiatr.

Jest pan rozczarowany, że ta druga seria się nie odbyła?

Czuję bardzo duży żal. Jeśli udało się dokończyć pierwszą serię, drugą też trzeba było dociągnąć. Przecież odbywała się w podobnych warunkach. Albo był spokój, albo mocny wiatr z przodu. To się ciągle zmieniało, czasami trzeba było wyczekiwać bardzo długo, ale dało się skakać.

Rozmawialiście ze sobą po odwołaniu konkursu?
Z tej grupki stojącej na górze tylko pierwsza trójka, ci mający skakać jako ostatni, byli zadowoleni z decyzji jury.

Ale pokazywany na telebimie Gregor Schlierenzauer miał nietęgą minę.

Po tym, jak zobaczyliśmy ten upadek nikt nie miał wesołej miny. Mamy podgląd tego co się dzieje, a jeszcze tyle razy telewizja pokazywała powtórki. To nie jest przyjemny widok, ale jak już mówiłem w naszym sporcie każdy liczy się z ryzykiem. Potem, jeśli konkurs trwa, trzeba umieć się wyłączyć i koncentrować na sobie.

W piątek mówił pan, że może wreszcie Bozia pomoże i podczas pana skoku warunki będą korzystne. Były?
Nie do końca takie, jak bym chciał. Gdyby trochę lepiej wiało z przodu, można by odlecieć jeszcze kilka metrów dalej. Ale po odległości widać, że mój skok był bardzo dobry. Ci przede mną i po mnie, chociaż skakali w bardzo podobnych warunkach, uzyskali średnie rezultaty. Nawet ci najlepsi mieli problemy.

Podobnie jak w Kuusamo, zwycięzca sobotniego konkursu jest przypadkowy?
Arttu Lappi, który wygrał w Kuusamo chyba nie był przypadkowy, bo dalej skacze nieźle. Ale dzisiaj tak. Nawet trenerzy, kiedy zeszli z wieży po pierwszej serii, mówili, że Rok Urbanc w ostatniej fazie skoku miał niesamowity wiatr z przodu i dlatego poleciał tak daleko.

Nie czuje pan, że konkurs był na siłę kontynuowany, bo to Zakopane, przyszło tyle ludzi, a pan miał szansę poprawić się w drugiej serii?
Trudno mi powiedzieć. Może trochę tak. Może to wszystko odbyło się właśnie dla tych kibiców, którzy przyszli na skocznię i stali za ogrodzeniem. Powtarzam jednak, że według mnie konkurs mógł zostać dokończony, tylko z większymi przerwami.

Plany na zawody były ambitne, ale oprócz pana reszta Polaków się nie popisała.
Szczęscie nam za bardzo nie dopisywało. Choćby Stefan Hula. Muszę go usprawiedliwić, bo przy takim wietrze najlepszy skoczek nie miałby szans. Na progu dostał taki przeciąg z tyłu, że narty zupełnie nie wyszły mu w powietrze. Taki pech. Kamil Stoch? Chyba trochę zadziałały nerwy. Tysiące Polaków czekające na jego dobry występ miały na to wpływ. Ja czułem się za to bardzo dobrze.

Jak będą wyglądały przygotowania do mistrzostw świata w Japonii?
Jeszcze nie wiem. Na razie nie ma konkretnych decyzji. Raczej wszystko będzie się opierało na startach. Tuż przed mistrzostwami pewnie wyjedziemy na jakiś specjalny obóz.