Stan Czecha poprawia się z godziny na godzinę. Codziennie zaciska zęby i wkłada maksimum wysiłku, próbując się dźwigać z łóżka. Musi przy tym znosić ogromny ból. Z wypadku w Zakopanem nic nie pamięta. Wie jedynie, że leży w szpitalu i jest chory. Poznaje to po lekarzach i pielęgniarkach. Nikt nie opowiedział mu historii jego wypadku, ponieważ nie wiadomo, jakby na to zareagował. A potrzebuje przede wszystkim spokoju.

"Wiedziałem, że tak właśnie będzie, że sprawa skończy się szczęśliwie" - mówi "Faktowi" dziadek Janka, Jirzi Raszka - złoty medalista olimpijski w skokach z Grenoble (1966 r.). "Wnuk wróci do zdrowia i będzie skakał. Wypadku nawet nie będzie pamiętał" - dodaje.

Jakby w odpowiedzi na to zdanie Mazoch przemawia. "Muszę szykować formę. Zimowe igrzyska olimpijskie w Vancouver już w 2010 roku. Zrobię wszystko, żeby w nich wystartować. Ale by było wspaniale, gdybym wygrał" - rozmarza się Honza.

Wielki optymizm Janka, patrzenie w przyszłość poparte modlitwami Polaków sprawiają, że czeski skoczek dochodzi do zdrowia w ekspresowym tempie. Nawet krakowscy lekarze nie mogą w to uwierzyć. "Może już dzisiaj lub jutro nasz pacjent stanie na nogi" - mówi rzecznik szpitala Anna Niedźwiedzka. "Jego stan poprawia się z każdą godziną. Jeśli nie wystąpią żadne niespodziewane komplikacje, za kilka dni będzie mógł opuścić naszą klinikę. O ile taka będzie wola jego rodziny" - dodaje.

To właśnie krewni wspierają Janka. Najbardziej tragedię Janka przeżywają oczywiście rodzice, którzy są z synem w krakowskim Szpitalu Uniwersyteckim. Dla mamy Very i taty Jindricha wypadek w Zakopanem był ciężką próbą. Ale w ostatnim miesiącu też bardzo bali się o syna, bo prześladował go... wielki pech. Koszmar zaczął się, gdy w grudniu ekipa skoczków zza naszej południowej granicy jechała na konkurs Pucharu Świata do Engelbergu.

Wtedy Mazocha spotkała mrożąca krew w żyłach historia. W pociągu podszedł do niego bandyta i wyciągnął... pistolet! "Dawaj kasę i komórkę!" - usłyszał tonem nieznoszącym sprzeciwu Czech. W kieszeni miał tylko czeskie korony o równowartości 7 złotych. Złodziej pogardził pieniędzmi i zażądał telefonu. Jan oddał mu komórkę, ale zachował spokój. "Możesz mi oddać kartę SIM? Mam na niej wszystkie numery" - mimo pistoletu przyłożonego do brzucha zapytał zawodnik. I kartę odzyskał.

Kolejne przykre wydarzenie miało miejsce podczas Pucharu Kontynentalnego w Japonii. Bagaż Honzy poleciał do zupełnie innego miasta niż Sapporo, gdzie odbywały się zawody. Tuż przed skokiem znalazły się jakieś rezerwowe narty. Jak się jednak okazało, bez wiązań. Gdy Mazoch był już wywoływany, aby usiąść na belce startowej, dopiero dokręcał wiązania, które znalazł. Ale mimo to nie załamywał się. Efekt? Skoki na 124,5 i 127 metrów dały mu drugie miejsce.

Reklama

Teraz skoczek marzy o powtórzeniu tych sukcesów. I z niecierpliwością czeka na narodziny dziecka. Narzeczona i matka jego dziecka, Barbora, dzielnie znosiła ostatnie wydarzenia. Nawet przez chwilę nie pokazała Jankowi, jak jest jej ciężko. Wiedziała, że musi być przy swoim mężczyźnie i za wszelką cenę go wspierać. Tym samym udowadniała, jak bardzo go kocha. "Janku, walcz, przecież noszę nasze dziecko" - mówiła. "Jak se ma miminek?" - to były pierwsze słowa Mazocha do narzeczonej, która siedziała u jego wezgłowia.

Barbora czeka na dzień, w którym oboje będą przytulać się w swoim mieszkaniu we Frensztacie. A za pięć miesięcy w łóżeczku smacznie spać będzie ich mała, nowo narodzona pociecha.