W telewizji, za którą wszyscy płacimy abonament, nie ma już piłkarskiej Ligi Mistrzów we wtorki, zniknęły z anteny siatkówka i koszykówka, które podkupiła konkurencja. O oglądaniu naszej futbolowej ekstraklasy czy startów Roberta Kubicy w Formule 1 nawet nie mamy co marzyć. Odpowiedzialny za to jest właśnie Robert Korzeniowski.
Nieliczne sportowe "resztki", jakie jeszcze ostały się na antenie telewizji publicznej, są traktowane po macoszemu. Świadczy o tym choćby relacja z niedzielnego meczu II ligi piłki nożnej między Polonią Warszawa z Kmitą Zabierzów. Transmisja w TVP 3 została nagle przerwana w 82. minucie, żeby nadać Telekurier. Kibice przed telewizorami klęli ze złości.
To zresztą już stała praktyka redakcji sportowej, kierowanej przez dyrektora Korzeniowskiego. Tydzień wcześniej tak samo było podczas transmisji z meczu ligi hokejowej pomiędzy Stoczniowcem Gdańsk a GKS Tychy. W tym przypadku też przerwano mecz, żeby pokazać Telekurier.
Ale szef redakcji sportowej nic sobie nie robi. Właśnie przebywa w USA na... Festiwalu Filmów Sportowych. Ma za co. Jako szef redakcji sportowej zarabia 29 tysięcy złotych miesięcznie. To więcej niż prezes TVP.
Korzeniowski dostał takie pieniądze już na początku swojej kariery w telewizji publicznej. Jedynym członkiem zarządu TVP, który sprzeciwiał się tak wysokiej gaży dla niego, jest były wiceprezes telewizji Stanisław Wójcik. "Zarząd ma prawo podjąć decyzję o podwyższeniu pensji dyrektora, jeżeli uzna, że ktoś ma szczególne predyspozycje do kierowania daną redakcją. Czy tak było w przypadku pana Korzeniowskiego? Ja byłem innego zdania. Obecny szef sportu w TVP był znakomitym lekkoatletą, ale bez doświadczenia i sukcesów w branży telewizyjnej. Dlatego moim zdaniem tak duża pensja na początek mu się nie należała" - tłumaczy "Faktowi" Wójcik.
Ale nic nie trwa wiecznie. Dobre czasy dla Korzeniowskiego też mogą się skończyć szybciej niż jemu samemu się wydaje. W piątek szef redakcji sportowej TVP wraca z USA do Polski i czeka go rozmowa z niezadowolonymi z jego poczynań nowymi władzami telewizji publicznej. Jak dowiedział się "Fakt", od tej rozmowy zależy, czy "Korzeń" zachowa stanowisko, czy zostanie zwolniony.