Ucieszył się pan z wylosowania Valladolid?
Pewnie. Wszyscy w klubie woleli grać z Valladolid niż z Portland San Antonio albo THW Kiel. Ten zespół jest teoretycznie najsłabszy z półfinałowej czwórki. Ale skoro doszedł tak daleko, to nie mogą w nim grać słabeusze.

Lubi pan występować przeciwko hiszpańskim drużynom?

Tak, bo nie grają brutalnie w obronie. Taka gra nam pasuje. Szkoda tylko, że pierwszy mecz gramy u siebie. Siłą Valladolid jest rozegranie. Na środku mają mistrza świata Chemę Rodrigueza, niewysokiego, ale bardzo sprytnego zawodnika. Na prawej stronie gra Argentyńczyk Eric Gull. Chudy gość, ale taka strzelba, że piłki nie widać.

Pański Flensburg przeżywa kryzys. Przegraliście aż cztery z sześciu ostatnich meczów.
To nie tyle kryzys, ale plaga kontuzji. Na treningach mamy problemy z zebraniem dwóch choćby sześcioosobowych składów. Chorzy są von Behren, Stryger, Boldsen, Vranjes i Lacković. Ten ostatni dociągnie pewnie do końca sezonu i potem pójdzie pod nóż chirurga. Wychodzi na to, że ja jestem najzdrowszy w zespole.

Co jest dla was ważniejsze - wygranie Ligi Mistrzów czy zdobycie mistrzostwa Niemiec?
Mistrzem Niemiec już byłem, a Champions League jeszcze nie wygrałem. Zresztą uważam, że na mistrzostwo nie mamy już szans. Strata do THW Kiel jest zbyt duża. Dlatego koncentrujemy się na rozgrywkach europejskich i Pucharze Niemiec. Poza tym finansowo bardziej opłaca nam się wygranie Champions League niż Bundesligi.

Kibice mocno wierzą w wasz zespół. Na klubowej stronie aż 89 procent fanów wierzy w awans Flensburga do finału.
Mamy najlepszych kibiców w Niemczech. Nie są tacy drętwi jak w innych miastach. Tu cały region żyje piłką ręczną i na meczu z Valladolid będzie komplet publiczności - 6,5 tys. Hiszpanie przekonają się, dlaczego Campushalle nazywa się Piekłem Północy.











Reklama