Do porannego wstawania jest już przyzwyczajony, ale w Barcelonie nie był u siebie w domu.

"W hotelowym pokoju zamieszkałem razem z Tomaszem Szymkowiakiem, który koncentrował się na biegu na 3000 m z przeszkodami. Ponieważ wstawałem o 4 rano to bałem się, że Tomka obudzę i potem już nie zaśnie. Dokonałem więc zamiany; do mnie przyszedł Marcin Dróżdż, który był już po dziesięcioboju. Trzeba myśleć nie tylko o sobie, ale i kolegach" - zaznaczył urodzony 28 sierpnia 1978 roku w Nowej Dębie Sudoł.

Reklama

"Z łóżka poszedłem na krótki spacer, jakieś 400 metrów, z czego 150 przetruchtałem; sprawdziłem, czy nogi są lekkie, chciałem obudzić też mięśnie po nocy. Potem był siedmiominutowy stretching. Sprawdziłem też pogodę, bo to jest niezmiernie ważne i poszedłem na śniadanie. Zjadłem dwie bułki z dżemem, popijając herbatą. Później przygotowałem sobie napoje na trasę, co zajęło mi ponad pół godziny. Przed szóstą zasiadłem w autobusie, którym dojechałem na start" - mówił o początku dnia absolwent krakowskiej AWF.

Pytany czy musi pracować, z uśmiechem odpowiedział: "Powietrzem nie da się żyć, można co najwyżej oddychać. Przez cztery lata nie otrzymywałem stypendium, więc musiałem zarabiać. Nie mogłem liczyć tylko na wsparcie firmy Action. W 2008 roku, po dziewiątym miejscu w igrzyskach w Pekinie, zapytałem ówczesnego ministra sportu czy jest możliwość, bym dostawał stypendium. Napisałem też podanie, ale nie było prawnych podstaw do wypłacania. Teraz są, bo roku temu byłem czwarty w mistrzostwach świata" - wspomniał.



Dodał, że pracować na uczelni lubi, zwłaszcza, że czuje wsparcie ze strony kolegów, którzy układają mu tak program, by mógł prowadzić większość zajęć w czasie, gdy nie ma treningu. Ma też blisko z akademika, zaledwie 150 m. "Nóg na loterii nie wygrałem, muszę je oszczędzać, choćby dla takiego chodu jak dziś" - zaznaczył.

"Sukces ma wielu ojców - powiedział PAP. - Dziękuję Janowi Ziębie, mojemu pierwszemu trenerowi, który mnie odkrył, Krzysztofowi Kisielowi i Robertowi Korzeniowskiemu. Od marca zeszłego roku trenerem kadry jest Rosjanin Ilja Markow. On ma też swój wkład. Dziękuję Wacławowi Mirkowi z AZS Kraków, który pomaga mi w pracy naukowej dotyczącej chodu, żonie Magdalenie, opiekującej się półtoraroczną córeczką Aleksandrą. Dziękuję moim koleżankom i kolegom - Kubie Jelonkowi, Agnieszce Dygacz, Kasi Kwoce".

Reklama

W 1999 roku obronił pracę magisterską. W październiku chciałby otworzyć przewód doktorski.

"Zajmę się analizą bezpośredniego przygotowania startowego, czyli okresu około ośmiu tygodni przed udziałem w zawodach, z wykorzystaniem nowoczesnej metody AHP. Trudno w dwóch słowach wytłumaczyć, o co chodzi, ale najprościej rzecz ujmując - o porównywanie różnych czynników psychologicznych ze szkoleniem" - wyjaśnił.

Sudoł jest także trenerem, ale jak zaznaczył, musi mieć taką osobę przy sobie. "Czasami - jak to się mówi - nosi mnie na zajęciach i potrzebuję kogoś, kto stanie obok i powie: Sudołek, stop! Nie tak szybko, dzisiaj kończymy albo pomoże w aspektach technicznych. A to jest ważne przy takiej trasie, jaka była tu w Barcelonie, gdzie trzeba było pokonywać 50 okrążeń, czyli sto nawrotów".

"Plusy takiej trasy, że można było dostawać informacje od trenera co kilometr, wziąć picie, wodę, żeby się schłodzić. Minusy: na każdym nawrocie traci się około sekundy, czyli bez nich rekord życiowy byłby bardziej okazały. Ale nie ma to już znaczenia, cieszę się, że jest srebrny medal i życiówka 3:42.24" - dodał z radością.

Pytany, czy nie chce "skrócić" dystansu do 20 km, odpowiedział: "Raczej nie, na dziś zostaję przy 50 km, to moja najmocniejsza strona. Za rok są mistrzostwa świata w Korei Południowej, a w 2012 igrzyska olimpijskie w Londynie. Cel jest więc widoczny, oby tylko droga do niego nie była zbyt wyboista".