Dobrych szkoleniowców do wzięcia można policzyć na palcach jednej ręki. Ściągnięcie do Polski trenerów z takim doświadczeniem i sukcesami jak Mika Kojonkoski, lub Alexander Pointner graniczy z cudem. Obaj mają ważne umowy na prowadzenie reprezentacji Norwegii (Kojonkoski) oraz Austrii (Pointner).

Reklama

Po tym, co w ostatnim czasie osiągnęli ich podopieczni trudno przypuszczać, że zatrudniające ich federacje pozwolą im odejść do konkurencji. Zresztą trudno przypuszczać, by któryś z nich zdecydował się opuścić swoje dobrze opłacane i spokojne stanowisko, by podjąć się trudnej, stresującej i niepewnej, jeśli chodzi o efekty pracy w naszym kraju - sugeruje "Fakt".

Zresztą na szkoleniowców tej klasy zwyczajnie nas nie stać. Kojonkoskiemu trzeba by płacić około 50 tysięcy euro miesięcznie, a takich pieniędzy nie będzie miał ani PZN, ani raczej nie da sponsor. Tańszy trener, taki jak Vasja Bajc, o którym wspominali działacze PZN, nie gwarantuje spodziewanych przez kibiców sukcesów. Zresztą porywczy Słoweniec ma trudny charakter i zatrudnienie go mogłoby skończyć się wielką awanturą i porzuceniem pracy w trakcie sezonu.

Stefan Horngacher, z którym podobno trwają już negocjacje, ma doświadczenie w pracy w Polsce. Przez dwa lata był trenerem naszej kadry B, która zdobyła drużynowe wicemistrzostwo świata juniorów. Austriak nie pracował jeszcze z pierwszą reprezentacją i nie wiadomo, jak poradziłby sobie z oczekiwaniami wobec Adama Małysza i jego kolegów z drużyny.

Idealnym kandydatem wydaje się Szwajcar Berni Schoedler. Trener, który doprowadził Simona Ammanna do podwójnego mistrzostwa olimpijskiego i mistrzostwa świata, obecnie nie pracuje w zawodzie - pisze "Fakt".

Jest działaczem Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, ale zapowiada powrót na wieżę trenerską. Ma sporą wiedzę, umie przygotować zawodnika do dużych imprez, a poza tym jako były działacz zapewniałby nam dobre traktowanie przez FIS.