Trzeba mieć sporo odwagi, by zmierzyć się w walce z zawodowym bokserem. Na sam widok Najmana nogi uginają się ze strachu. Łysa głowa, szeroka klata, muskuły jak u Schwarzeneggera i przerażające spojrzenie. Wszystko razem sprawia, że chcesz się odwrócić i uciekać, gdzie pieprz rośnie.

Reklama

Poczuj siłę ciosów

Na pierwszy ogień idzie jeden ze sparingpartnerów Najmana. Góry mięśni ruszają na siebie. Słychać tylko świst ciosów przeszywających powietrze i odgłos pięści lądujących na głowie rywala.

Dzięki filmowi dziennika.pl możecie poczuć walkę na własnej skórze i w dodatku wyjść z niej bez szwanku. Zobaczyć, jak to jest, gdy atomowy cios ląduje na głowie, a przeciwnik nie odpuszcza, tylko leje z całych sił. Do realizacji pomysłu użyliśmy kamery, zamontowanej na kasku pięściarza.

"To był świetny pomysł. Coś takiego widziałem w filmie <Wściekły byk> z Robertem De Niro. Ale tam wszystko było udawane. Tu walka i ciosy są prawdziwe" - mówi nam Marcin Najman.





Inne / Milon

Zobacz, jak powstał ten film

Reklama
Inne / Milon
Inne
Inne / Milon

Nokaut nie boli

Jak to jest dostać kilka potężnych ciosów? "To zależy, gdzie trafia przeciwnik. Ciosy na głowę nie bolą. Gorzej jest, gdy dostanie się w tułów. Zwłaszcza w wątrobę. Wtedy ból jest piekielny" - opowiada Najman.

Najciekawsze jest to, że bólu nie czuje się właśnie, gdy rywal nas znokautował i leżymy na deskach. "To bardzo dziwne uczucie. Przez chwilę nie wiesz, gdzie jesteś i co się dzieje. Przed oczami robi Ci się ciemno, w głowie pustka i głuchy szum. Czujesz tylko brak sił. Nogi masz jak z waty, a ręce same opadają" - opisuje Marcin.

Żeby powalić nawet największego rywala, wcale nie trzeba być osiłkiem. "Mikrus może załatwić kolosa. Wystarczy jeden dobry cios na szczękę" - wyjaśnia bokser. A czy jest recepta na takie uderzenie? "Tak, najbardziej zabójcze są te ciosy, których nie widzi rywal" - zdradza nasz rozmówca.

Oko w oko z bokserem

Najman w sobotę 19 kwietnia stoczył swoją najważniejszą walkę w karierze. Bił się z Andrzejem Wawrzykiem o tytuł Zawodowego Międzynarodowego Mistrza Polski. "Jestem w świetnej formie" - twardo zapewniał Marcin.

Postanowiłem sprawdzić, czy mówi prawdę. Dlatego założyłem rękawice i... posłużyłem jako worek do bicia.

Walka była "zakontraktowana" na jedną rundę. Ale trzy minuty to i tak o dwie i pół za dużo dla totalnego amatora.

Zaczęło się od lekcji przed lustrem. Gdy już opanowałem kombinację ciosów: lewy, lewy, prawy - czas było rozpocząć pojedynek. Ja jakieś 175 cm wzrostu, on prawie 190. Ja niecałe 90 kg, on ponad 100. Ja na koncie mam jedną "solówkę" jeszcze w podstawówce, on na zawodowym ringu dwanaście wygranych walk, w tym dziewięć przed czasem! Łatwo wskazać faworyta.

Na wszelki wypadek poprosiłem kolegę, żeby cały czas w pogotowiu miał ręcznik, by mnie poddać. Był też plan awaryjny - w sytuacji zagrożenia miałem uderzać poniżej pasa. Nie fair? Cóż, nawet najlepsi bokserzy uciekali się do takich zagrań.

Niestety nokaut przeżyłem jeszcze przed pierwszym gongiem. Długo nie wytrzymałem groźnego spojrzenia boksera i spuściłem głowę...

Rocky to ze mnie nie jest

Gong! Najman o dziwo cofnął się do defensywy. Ruszyłem na rywala w przeświadczeniu, że najlepszą obroną jest atak. Jeśli umierać, to jak bohater. Jednak żaden z moich ciosów nie sięgnął celu. Dobrze, że na sali nie było much, bo pewnie wszystkie bym wybił. Sekundę później Najman wyprowadza serię ciosów. Bum, bęc! Wszystkie lądują na mojej głowie!

Przed oczami mgła, w uszach szum. Ale nie poddaję się. "Wal z całej siły!" - krzyczy mój "sekundant". Znów ruszam do natarcia. Tym razem idzie mi trochę lepiej. Nawet jeden z ciosów przebija się przez gardę rywala. Jednak moja radość nie trwa długo. Co ja zrobiłem... - myślę sobie. Teraz to mam przegwizdane. Jak mi odda, to nakryję się nogami!

Na szczęście po chwili kończą się najdłuższe trzy minuty w moim życiu. Słychać gong! Koniec walki. Uratowany! Ale i tak wyglądam, jakbym zderzył się z czołgiem.. Sapię ze zmęczenia jak lokomotywa. Już wiem, że Rocky ze mnie nie jest...