Namówili go Andrzej Urbański z Adamem Michnikiem. Był już po pięćdziesiątce, kiedy zdecydował się robić karierę w administracji. W pięć lat został wysokim urzędnikiem. Przed Euro 2012 przez jego ręce przejdą setki państwowych milionów: Michał Borowski ma zbudować Stadion Narodowy. Czy to zajęcie dla kogoś, kto kilka razy minął się z prawdą w oświadczeniach majątkowych? I kto ma taką słabość, że czasami zawodzi go pamięć?
To jedyny chyba w Polsce człowiek, który cieszy się dobrą znajomością i z Adamem Michnikiem, i Lechem Kaczyńskim. Który karierę zawdzięcza i PiS, i PO. Jak magik potrafi łączyć wodę z ogniem: pomagał opozycjonistom z KOR, równocześnie sprowadzając do PRL megagwiazdy - zespół ABBA. Był biznesmenem, architektem Warszawy, ministerialnym urzędnikiem.
Naczelnym Architektem Warszawy zrobił go prezydent stolicy Lech Kaczyński. Kiedy Michał Borowski opowiada o tamtych trzech latach, heroicznych i niełatwych, które spędził w PiS-owskim urzędzie miasta, z dumy prostuje się w fotelu: przed nim w mieście panował chaos, po nim w miejskiej przestrzeni nastały ład i spokój. Łysy 58- latek, kiedy mówi o sobie, skromnie spuszcza oczy za modnymi oprawkami. Uwodzi rozmówcę. Dobra koszula, dobre maniery.
Ale Warszawa to już przeszłość. Teraz idzie o honor całej Polski. Kiedy w czerwcu spotykamy się w biurze Narodowego Centrum Sportu, którego jest prezesem, Borowski promienieje nowym blaskiem. Przed nim budowa stadionu na Euro 2012.
Dlatego, że umiem, nie dlatego, że znam
Elżbieta Jakubiak z Kancelarii Prezydenta współpracowała z Borowskim w urzędzie miasta, a gdy latem 2007 r. została PiS-owskim ministrem sportu, zrobiła go szefem swojego gabinetu politycznego. Dziś mówi o nim po prostu "Michał". Jest pod wrażeniem jego osobowości i manier. "Pan wie, że gdyby dziś odszedł, to nikt go nie zastąpi? Nie ma człowieka, który by dał taką rękojmię tej inwestycji. Tak doświadczonego architekta" - wzdycha pani minister.
- Widziała pani jakiś budynek, który zaprojektował architekt Borowski?
- W Warszawie robił projekt muzeum. Fakt, nigdy nie powstało. Ale jego projekty szwedzkie widziałam. Na rysunku.
Maniery Borowskiego rzeczywiście są nienaganne, ale do czasu. Kiedy w rozmowie dochodzimy do trudnych pytań, maniery idą w kąt: grozi, że jeżeli napiszę o nim nieprawdę, założy mi sprawę karną. I rzuca mimochodem: "Niech się pan od tego odwali".
"To chwilowe. On w rzeczywistości jest mistrzem tworzenia własnego wizerunku" - opowiada jeden z urzędników Ministerstwa Sportu. - Miły człowiek, który lansuje się na urbanistę. Zna wszystkich, wszyscy jego znają. To zrobiło z niego prezesa.
Anegdota, która krąży w Platformie: w 2006 r. PO szykuje się do przejęcia władzy w Warszawie. Na balu dziennikarza Borowski, urzędnik PiS-owskiego prezydenta miasta, dostrzega Hannę Gronkiewicz-Waltz z PO. Szybko porzuca swoich towarzyszy, żeby zaprzyjaźnić się z (potencjalnie) nowym pracodawcą.
"Pamiętam ten bal. W pewnym momencie pan Borowski podszedł i patrząc mi prosto w oczy, powiedział dokładnie tak: chciałbym zostać w urzędzie na kolejne cztery lata" - wspomina Hanna Gronkiewicz-Waltz, dziś prezydent Warszawy. "Trochę mnie zamurowało".
Kto kogo podejrzewał o endecję
Warszawka mówi o nim: "niezatapialny". Może to z zawiści, bo nikt tak jak on nie może pochwalić się przyjaźnią z Adamem Michnikiem i Lechem Kaczyńskim jednocześnie. "Nie jestem politykiem" - uśmiecha się Borowski. "Mnie interesuje architektura, miasto, urbanistyka. A karierę robi się nie na podstawie tego, że się kogoś zna. To, co robiłem, to dlatego, że umiem, a nie dlatego, że znam".
Przytakuję. Albo coś się umie, albo nie. Jasne. Po chwili Borowski się rozpędza: "Pyta pan, skąd ja, człowiek związany z <Wyborczą>, znalazłem się w urzędzie miasta u Lecha Kaczyńskiego? To był pomysł Andrzeja Urbańskiego. I Adama Michnika. Adam mnie zna, nie wykluczam, że przyszło mu do głowy, że chciałbym to robić. Chciałbym poświęcić swoją prywatność i życie w spokoju dla stanowiska naczelnego architekta Warszawy. Urbański z Michnikiem być może robili to, co dorośli mężczyźni robią czasem wieczorami, i zadzwonili do mnie we dwóch. To była wiosna 2003 r. Zastanawiałem się cztery miesiące. Wszyscy mi odradzali. Mieli rację. To jest satysfakcja, ale ja za to płacę cenę.
Borowski uważa dziś, że poglądy PiS i "Gazety Wyborczej" są podobne: - Ja jestem trochę z księżyca. Mnie tu nie było od 1969 r. Nie muszę się odnosić do tego, kto kogo podejrzewał o endecję w siedemdziesiątym trzecim. I czy Michnik pisał słusznie w swoich listach z więzienia. A poglądy Adama i braci Kaczyńskich, te socjaldemokratyczne, są zbieżne. My jesteśmy z tej samej generacji. Dzielimy te same wartości.
Hanna Gronkiewicz-Waltz (zwolniła Borowskiego): - Krążyła plotka, że Borowski znalazł się na stanowisku, bo zapewniał Lechowi Kaczyńskiemu, że nie będzie uderzany przez "Wyborczą".
Ale to właśnie "Wyborcza", kiedy odchodził ze stanowiska, nazwała go twarzą kaczyzmu. Borowski: - Twarz kaczyzmu? Nie zabolało mnie to. Mam wciąż bardzo dobre stosunki ze wszystkimi.
Czasami czytam o sobie
Michał Borowski, rocznik 1950, emigrant z 1968 r., dwa razy przeprawiał się ze Szwecji do Polski: w głębokim PRL, potem w latach 90. Za drugim razem przeprawił się na stałe.
Z PRL żył raz dobrze, innym razem pod górkę. Dobrze, gdy sprowadzał ABBĘ. Pod górkę - gdy razem z matką angażował się we wspieranie opozycji z KOR. "PRL potrafił zrobić trudności z wjazdem do kraju. Czasem mnie wpuszczał, czasem nie dawali mi wizy" - wspomina.
Pierwsze wzmianki o polskim architekcie ze Sztokholmu można znaleźć w gazetach z lat 90. "Z pewną zgrozą obserwowałem, co tu się dzieje. Całkowity brak planowania przestrzennego. Panowała wiara w to, że skoro jest wolność, to wszyscy mogą robić, co chcą. To mnie zaintrygowało, myślałem, że w jakimś sensie mogę zmienić rzeczywistość" - opowiada Borowski.
Był zaintrygowany, ale nie myślał o powrocie. "Zacząłem przyjeżdżać. Po paru latach okazało się, że jedną nogą stoję tu, a drugą tu. W 2000 r. wybrałem Warszawę" - mówi. W stolicy kupił mieszkanie pod dobrym adresem, w alei Przyjaciół. To okolica, w której mieszka śmietanka towarzyska stolicy.
Zawodowo nie doszedł w Polsce do poważnych osiągnięć. Przez 19 lat przebudował zaledwie kilka starych budynków. Co udało mu się postawić? Klub tenisowy. "Sinnet, najlepszy w tej części świata, choć mało znany" - mówi Borowski.
"Przedstawiał się jako architekt, ale nie mieliśmy pojęcia, co projektował. Znaliśmy go jako syna Miriam Borowskiej, która pomagała opozycji" - mówi były dziennikarz "Gazety Wyborczej". - Z tego, co opowiadał, wynikało, że sam zbudował pół Sztokholmu. Raz po publicznej dyskusji jeden z dziennikarzy chciał go zaprowadzić do Adama Michnika. Borowski żachnął się: "Sam trafię!" i pomknął po schodach do naczelnego.
W połowie lat 90. jego nazwisko zaczęło pojawiać się w prasie w kontekście awantury o budowę muzeum Powstania Warszawskiego. Dziennikarze oskarżali ówczesnego inwestora o nieudolność w wykorzystaniu działki w centrum miasta. Borowski był architektem projektu wartego 80 mln dol. I wtedy, jak królik z kapelusza, w środku awantury o muzeum, szerzej nieznany Borowski okazał się bardzo znanym architektem. Oraz cenionym. W 1995 r. w "Gazecie Wyborczej" został opisany niemal z czułością. Lekko snuł barwną gawędę o sobie, o przygodach znanego w Sztokholmie architekta. Do dzisiaj ma ten artykuł. "Czytam go czasami" - przyznaje i znów skromnie spuszcza oczy. Po chwili dorzuca, że ciekawie wyszło.
Jak zablokować tekst, zanim powstanie
Przez całe lata 90. robił wiele, by w Warszawie kojarzono go z "Gazetą Wyborczą" i jako wybitnego specjalistę. "Od kiedy publicznie powiedział, że chce być urbanistą, miał zdanie na każdy temat, który dotykał Warszawy" - opowiada anonimowo dziennikarz "Wyborczej". - Pisał listy, sprostowania. Mieliśmy go dosyć. Część z nich trzeba było publikować, bo Misza miał układy w strefie dywanowej redakcji. Krok po kroku na "Gazecie" budował sobie nazwisko. I opinię, że zna się na urbanistyce.
Przekonanie o możliwościach w strefach dywanowych towarzyszy Borowskiemu do dzisiaj. Jeszcze zanim napisałem ten tekst, próbował zablokować jego publikację. Do redakcji zadzwonili w tej sprawie: wysoki działacz sportowy, poseł PiS i jeden z najlepszych warszawskich speców od public relations. Sam Borowski zagroził DZIENNIKOWI procesem.
Mówi dziennikarz "Wyborczej": - Potrafi być skuteczny. Jeśli ktoś się zagalopował i skrytykował cokolwiek, co wiązało się z Miszą, za jakiś czas pojawiał się tekst, który odkłamywał poprzedni artykuł.
W 2003 r. Borowski został naczelnym architektem miasta w ekipie PiS. Tak jak zażyczył sobie osiem lat wcześniej, został urbanistą. Zaczęła się jego kariera na salonach władzy.
Co zrobił przez trzy lata w urzędzie? Borowski wymienia jednym tchem: strategię rozwoju miasta w 2005 r., studium uwarunkowań kierunków rozwoju miasta, około 100 tys. decyzji administracyjnych. "Pana urząd miał obowiązek wydawania takich decyzji. To zwykła praca" - mówię.
"Na to pracuje kilkunastu urzędników, którzy mają pieczątkę z orzełkiem. Ale ktoś za to odpowiada" - Borowski wypina pierś.
Warszawski działacz PO: "Architektowi w stolicy przysługują prerogatywy - honorowe pełnomocnictwa do nadzorowania inwestycji. Nikt przed nim nie brał tylu prerogatyw. Borowski miał ich osiem. To była hucpa, nikt nie ma możliwości zajmowania się tyloma dużymi projektami jednocześnie. On się w tym pławił".
Borowski nie kryje dumy: "Miałem przywilej i przyjemność inicjowania inwestycji budowy Muzeum Powstania. Ktoś doprowadził do tego, że budowa się zaczęła i skończyła. Ja doprowadziłem. A Muzeum Sztuki Nowoczesnej? Wszystkie umowy dotyczące realizacji Muzeum Żydów, Centrum Nauki Kopernik, przebudowy Krakowskiego Przedmieścia - to zostało zrealizowane dzięki decyzjom, które podejmowałem".
Moi koledzy promowali gangstera
Urzędnik warszawskiego ratusza, który pracował z Borowskim: - On musi być przy władzy. Kiedy odwoływała go Gronkiewiczowa, strasznie jęczał, "ja nie jestem z PiS, ja jestem z Unii Wolności". Łkał. Potem wysyłał jej sygnały, że może być buforem między PO a PiS. Prosił, żeby go nie wyrzucać - przez Janusza Palikota, przez Mirka Drzewieckiego. Nie chciał uwierzyć, że go odwołała.
"To nieprawda" - mówi Borowski. - No, ale jeżeli mam jakikolwiek światopogląd, to bliższy starej Wolności niż PiS, to oczywiste.
O UW Borowski ma jednak dziś złe zdanie: "Nie wiedziałem, jaką politykę prowadzili wtedy, w połowie lat 90. moi ówcześni koledzy z Unii i SLD. Ta polityka doprowadziła na przykład do wyboru Bogdana Tyszkiewicza, gangstera, na przewodniczącego rady miasta" - rzuca.
Bogdan Tyszkiewicz był jednym z samorządowców, którzy tworzyli tzw. układ warszawski. Warszawa plotkowała o nim, że ma związki z mafią pruszkowską. Plotki okazały się prawdą dopiero w 2004 r., kiedy zatrzymany przez CBŚ Tyszkiewicz złożył obszerne zeznania.
O Borowskim też krążą plotki, od kiedy w 2005 r. "Rzeczpospolita" opisała m.in. jego transakcje na rynku nieruchomości, na których zarobił kilka milionów. Borowski pozwał dziennikarzy. Dziś twierdzi, że dziennikarze oblali go gównem, a on padł ofiarą spisku: - Moja wiedza na ten temat jeszcze nie jest pełna.
Hanna Gronkiewicz-Waltz: - Nie chciałam mieć obok siebie kogoś takiego jak Borowski. Uznałam, że takie stanowisko nie jest w mieście potrzebne. Normalny człowiek zakasałby rękawy i zaryzykował, żeby rynek go zweryfikował. No, ale nie zdecydował się na to.
ABBA dla słuchaczy, nie dla PRL
Opowieści Borowskiego o nim samym słucha się z zapartym tchem. Bo opowiada jak mało kto. Ale niektórych nie sposób zweryfikować. Choćby tę o liście stu ludzi zasłużonych dla Szwecji, na której znalazło się jego nazwisko. Próbowałem odnaleźć tę listę. Bez skutku. Pytam Borowskiego, ale odpowiada, że tak, to była lista zasłużonych imigrantów, ale nie wie, gdzie jej szukać.
Opowieść o sukcesie: Borowski twierdzi, że kiedy miał 19 lat, czyli w 1969 r., był w zespole, który zdobył trzecią nagrodę w konkursie na zabudowę warszawskiej Ściany Wschodniej. Sprawdzam: ten konkurs został rozstrzygnięty w 1958 r.! Borowski jako zwykły kreślarz brał udział w konkursie, ale na I etap zagospodarowania centrum Warszawy.
Opowieść o burmistrzu: w 2005 r. Borowski pozwał "Rzeczpospolitą" za artykuł. Zdenerwowała go przytoczona w nim opinia burmistrza Sztokholmu, który twierdził, że w jego mieście Borowski nie mógłby piastować urzędu. Na procesie architekt zapewniał, że dziennikarze wprowadzili burmistrza w błąd. I że może pokazać swoją z nim korespondencję. Kiedy okazało się, że burmistrza dziennikarze nagrali i autoryzowali, już nie powoływał się na korespondencję. "To ma pan te listy czy nie?" - pytam. Architekt każe mi się odwalić. W końcu mówi, że wcale nie jest pewien, czy znajdzie listy.
Opowieść o ABB-ie: Zespół przyleciał do Warszawy w 1976 r. trzy miesiące po wypadkach w Radomiu. "To był mój pomysł i moja realizacja" - chwali się Borowski. Sprawdzam: według byłych pracowników TVP na pomysł zaproszenia ABB-y wpadł Dariusz Retelski, dyrektor związanej z telewizją firmy Wifon.
Jak Borowski godził działalność estradową z pomocą dla Komitetu Obrony Robotników? "Byłem na tyle aktywny w latach 70. i 80. na rzecz opozycji, na ile mogłem być, mieszkając w Szwecji" - mówi. "Organizując przyjazd ABB-y, nie czułem dysonansu. Rozrywki dostarczyłem słuchaczom zespołu, a nie władzy".
On to dostał od Polski
Dziś Michał Borowski nie ma czasu na opowieści. Od jesieni 2007 r. jako prezes rządowej spółki Narodowe Centrum Sportu (NCS) buduje Stadion Narodowy. To flagowe przedsięwzięcie Polski na Euro 2012. Będzie kosztować 1,2 miliarda. "Jeśli się czegoś podejmuję, jestem w stanie to zrobić. Myślę, że to profesjonalne" - mówi i dodaje, że potrafi być profesjonalistą nawet w tutejszym bagnie.
Elżbieta Jakubiak, która mianowała Borowskiego szefem NCS: - On nie dostał posady od PiS czy PO. On to dostał od Polski.
Tak naprawdę posadę w NCS wytyczył sobie sam. Na kartce papieru. Był lipiec 2007 r. Na stoliku kawiarni w hotelu Bristol Borowski narysował Elżbiecie Jakubiak (za chwilę minister sportu w rządzie PiS), jak powinien wyglądać schemat spółek, które zorganizują Euro 2012. "Potem nakreślił plan budowy stadionu" - mówi pani minister, a w jej głosie słychać, że wciąż jest pod wrażeniem tamtego spotkania. "On jest człowiekiem, który umie wydawać pieniądze budżetowe. To wielka sztuka. Dlatego dostał tę pracę".
Trzy tygodnie po spotkaniu w Bristolu Borowski został szefem gabinetu politycznego Jakubiak. "Wtedy zaczął pod nami kopać dołki" - wspomina urzędnik z ekipy PO w warszawskim ratuszu. "Dał cynk dziennikarzom po raporcie UEFA, że Warszawa nie jest gotowa na Euro. Zrobił się straszny dym".
Borowski: "Zawsze publicznie bronię pani prezydent. Nie robię nikomu żadnego czarnego public relations. Posądzanie mnie o to to niedorzeczność" - mówi i dorzuca, że słyszał o ludziach, którzy sączą jad w uszy pani prezydent.
Urząd w Polsce, firma w Szwecji, a polskie przepisy do kitu
Szef gigantycznej i państwowej inwestycji powinien być przejrzysty jak łza. Ale Borowski przejrzysty nie jest.
Szukając informacji o nim, chcę zajrzeć do jego oświadczeń majątkowych. Kiedy próbuję sprawdzić dwa najnowsze, z czasów jego pracy w Ministerstwie Sportu i NCS, Borowski odmawia. "Nic nie mogę w tej sprawie zrobić" - rozkłada ręce ówczesna rzecznik rządu Agnieszka Liszka (rozmawiamy w czerwcu). "Nie możemy go zmusić, żeby pokazał oświadczenia".
Przez kilka tygodni usiłuję znaleźć powody, dla których Borowski broni informacji o majątku. I znajduję: jako miejski architekt trzy razy składał oświadczenia. I trzy razy - choć grożą za to 3 lata więzienia - skłamał: zataił swoją działalność w kilku szwedzkich spółkach. Już jako prezes Narodowego Centrum Sportu ukrył, że ma związki z firmą ze Sztokholmu.
Frederik Laurin, dziennikarz śledczy ze Sztokholmu, pomaga mi ustalić: kiedy Borowski zostawał urzędnikiem, pominął milczeniem, że był w tym czasie we władzach spółek Fastighesaktiebolaget Soderheim, Sodermalms Foretagsservice, Pastill, Mischa Borowski Konsult, Dom Borowski Arkitekter, Dom Arkitekter. A w spółce Forvaltningsbolaget Sodermalm Kommanditbolag - prokurentem i wspólnikiem.
To potencjalny konflikt interesów: Borowski pełnił funkcję miejskiego architekta, a co najmniej dwie z wymienionych spółek prowadziły działalność architektoniczną.
Borowski uważa, że nie skłamał w oświadczeniach: "Oświadczenie zawiera informacje, które ja podałem, i jeżeli podałem to, co podałem, to inaczej nie było" - mówi.
W 2004 r., czyli jako urzędnik, był jeszcze członkiem władz Fastighesaktiebolaget Soderheim i wspólnikiem w Ahlgren&Borowski Arkitekter SAR Handelsbolag.
Z rejestru w Sztokholmie wynika, że w 2006 r. Borowski, kiedy przestał być miejskim architektem i został szefem gabinetu politycznego ministra sportu, skłamał, twierdząc, że nie ma zarejestrowanej działalności gospodarczej, choć wciąż był wspólnikiem spółki Ahlgren&Borowski Arkitekter Sar Handelsbolag. Założył ją jeszcze w latach 70. z byłą żoną. Później spółkę przejął jej brat. Związków z nią tak naprawdę pozbawił go dopiero sąd szwedzki... w maju tego roku. Rozwiązał spółkę za nieskładanie sprawozdań finansowych.
Anna Birberg z Bolagsverkt ze szwedzkiego rejestru handlowego: - Ten pan był zaangażowany w co najmniej w 26 firm. To jak na szwedzkie standardy naprawdę dużo. Nazw części z nich nie możemy podać, bo archiwa sięgają tylko 1992 r.
Michał Borowski: - Miałem więcej spółek. Nie wiem, mogłem o czymś zapomnieć. Ale one nie działają. Jak godziłem tyle interesów? Starałem się jak mogłem.
Nie muszę mówić, kto mi płacił
We wrześniu 2007 r. Borowski pojawił się w Sztokholmie na konferencji, na której figurował jako doradca polskiego rządu i szwedzkiej deweloperskiej firmy Reinhold.
Elżbieta Jakubiak: - Reinhold? Chyba nie był ich doradcą. Kiedy go wyrzucili z ratusza, rzeczywiście dla kogoś pracował, rozmawialiśmy o tym. Ale to nie ma znaczenia. Nie był ministrem, nie obowiązywał go zakaz konkurencji.
Alicja Rybarczyk z Reinholda o Borowskim rozmawiać nie będzie.
Michał Borowski: - Tak, znam właściciela Reinholda, był jednym z moich pierwszych klientów w 1976 r. Zlecił mi wtedy projekt remontu paru kamienic. Bardzo szacowny człowiek. Miałem z ich strony wiele propozycji. Po skończeniu pracy w mieście miesiąc, może dwa, pomagałem im przy kierowaniu projektem przebudowy budynku w Warszawie. Potem zwerbowała mnie minister Jakubiak. Ale oni cały czas, gdy zapraszają mnie na obiad, proponują, żebym przestał tu tracić czas i się marnować, tylko żebym do nich poszedł. Dostanę dwa razy większa pensję i będę miał spokojne życie. Czasami się zastanawiam, czy słusznie robię.
- Dlaczego przedstawiał się pan jako doradca Reinholda?
- Nie mogłem przedstawiać się jako Reinhold, bo pracowałem w ministerstwie.
Borowski przyznaje, że nie wspomniał o Reinholdzie w oświadczeniu majątkowym: - Nie ma takiego wymogu.
Sprawdzam. Wymóg jest.
Szwajcarska spółka widmo i tajemniczy Szwed
Historia związków Borowskiego z zagranicznymi spółkami prowadzi ze Szwecji do Szwajcarii. W 2001 r. Borowski sprzedał jedną ze swoich polskich firm, KOM, firmie Universal Projects Limited European Liaison, która używała adresu w Zurychu. Już po tej transakcji oficjalnie reprezentował w Polsce zagranicznego właściciela.
Lecę do Zurychu. Universal Projects nie figuruje w rejestrze handlowym. Jadę tam, gdzie powinna być - na Breitingerstrasse. Domek z zaśniedziałą tabliczką "Management consultant". Lokator domku Finn Borg zajmuje się organizacją firm dla klientów ze Szwecji. Prowadzi biuro na parterze: "Tak, znam Borowskiego, robiliśmy razem biznes kilka lat temu" - przyznaje. "Ale teraz nie mam z nim kontaktów. Jaki biznes? Nie mogę o tym mówić. Universal Projects? Pierwsze słyszę".
- Nie dziwi pana, że jakaś spółka używa pańskiego adresu?
- Dziwi.
- A to, że jej nazwa pojawia się w firmie Borowskiego?
- Też. Proponuję: porozmawiamy, kiedy zadzwoni pan do mnie w poniedziałek.
Dzwonię do Finna Borga od trzech tygodni. Bez skutku. Jego oba telefony są wyłączone.
Czy Universal Projects to fikcja?
Kiedy pytam Borowskiego, z kim z Universalu się spotykał, traci pamięć, mówi, że zapisze sobie to pytanie. W tej chwili nic nie przychodzi mu do głowy.
- Przecież sprzedawał pan im udziały. Kto to był?
Borowski zaciąga się papierosem. Potem na przemian kluczy i grozi mi sprawą karną. Mówi, że nie może mi zagwarantować odpowiedzi. Ale może spróbować. Każe przysłać pytanie o ludzi z Universalu e-mailem.
Tydzień później w czasie autoryzacji wycina ten fragment rozmowy, ale pamięć mu wraca. Twierdzi, że ludzie z Universal to Finn Borg i Jan Grochowski, polski przyjaciel Borowskiego. Finn Borg nie odbiera. Dzwonię do Grochowskiego: - Nie mam czasu, żeby z panem o tym rozmawiać.
Pomyłki w oświadczeniach
Ostatnio przeglądaniem oświadczeń majątkowych Borowskiego zajął się Urząd Kontroli Skarbowej. "Stwierdzili, że było pewnego rodzaju uchybienie, które jest niezwykle popularne" - bagatelizuje prezes Centrum Sportu. "Błąd został skorygowany".
Sprawdzam i znów wychodzi na to, że Borowski myli się w oświadczeniach. W tym za 2005 r. ukrył rzeczywiste udziały w luksusowym apartamencie w Warszawie. Podał, że ma 2/3 w mieszkaniu o powierzchni 220 mkw., podczas gdy ma ponad 3/4 w mieszkaniu o powierzchni 230,55 mkw. Borowski twierdzi, że wszystko jest OK. Uważa, że padł ofiarą nagonki. A o oświadczeniach majątkowych ma swoje zdanie: "Te przepisy o oświadczeniach są bez sensu. To, czy ja jako urzędnik miejski mam udziały w spółce szwedzkiej, ale nic nie robię od 15 lat, a dalej jestem wpisany, nie ma żadnego, najmniejszego znaczenia dla mojej działalności. To kompletna aberracja, bezsens".
Kiedy wychodzę z jego biura, mijam stojaki zawalone folderami Narodowego Centrum Sportu. W oczy rzuca się olbrzymi wywiad - Borowski udziela go sam sobie. Zdjęcie obok: prezes z błyszczącym sygnetem na palcu uśmiecha się dobrotliwie do obiektywu. Kolejne zdjęcie: prezes (wciąż z sygnetem i w garniturze) kopie piłkę.
"Dobrze gra pan w nogę?" - pytam. Borowski wydyma usta, jakbym spytał o coś głupiego. Odpowiada: nie, w nogę nie. Prezes Narodowego Centrum Sportu dobrze gra w ping-ponga.