Wylenzek pochodzi ze Świerklańca i kiedyś był reprezentantem Polski juniorów. Kiedy miał 17 lat wyjechał do Niemiec, gdzie mieszkała jego mama. Zaczął pływać w niemieckiej drużynie narodowej i zdobywać medale. O polskim systemie szkolenia wypowiada się ostro.

Reklama

"Polscy zawodnicy są utalentowani i waleczni, ale ich praca się marnuje. Za dużo pieniędzy idzie na niepotrzebne rzeczy. Za dużo chce się osiągnąć przez obozy. 250-300 dni w roku poza domem - do Wałcza, za granicę, kto to wytrzyma? Przecież prawie każdy polski zawodnik jest żonaty, ma dzieci. Człowiek przyjeżdża po pół roku do domu i widzi, że jego dziecko jest dwa razy większe, niż jak wyjeżdżał. Myślę, że gdy zawodnik chce pracować, to na pewno będzie lepszy w domu niż na obozie" - mówi w "Gazecie Wyborczej".

Wylenzek opowiada, jak robi się zgrupowania w Niemczech. "Ostatnio przyszli do mnie ludzie ze związku i powiedzieli, że szykowane jest czterotygodniowe zgrupowanie w Kalifornii. Powiedziałem, że mogę jechać tylko na trzy. Czterech nie wytrzymam i jeśli się uprą, to ja zostanę w domu. Zgodzili się na trzy tygodnie. I oni byli zadowoleni, i ja" - mówi.

Niemiec pochodzący z Polski uważa, że nie samym sportem człowiek żyje. Sam pracuje na pół etatu w straży granicznej. "Jak się ma coś poza sportem, to nawet dobrze dla głowy. Głowa jest ważniejsza niż mięśnie. Jak się tylko i wyłącznie trenuje, to chce się rzygać, a tak właśnie jest w Polsce" - podkreśla.

Reklama