Michał Hernes: W mediach pojawiły się ostatnio spekulacje, że jest pan przemęczony po wakacyjnych trudach związanych z campami i EuroBasketem, co odbija się na pańskiej grze. Jak pan to skomentuje?

Marcin Gortat: To wymysł dziennikarzy. Niestety, ludzie potrafią pisać o jakimś meczu, uprzednio go nie obejrzawszy. Mało tego -- nie widząc nawet skrótów czy pojedynczych akcji. Mogę was zapewnić, że obecnie czuję się naprawdę świetnie. Choć nie gram na totalnej świeżości, to moja forma ma się dobrze. Jeżeli zaś chodzi o dyspozycję fizyczną, to myślę, że z biegiem czasu będzie lepsza. Chodzi o to, żebym zdążył odpocząć między kolejnymi meczami.

Reklama

Jest pan zadowolony ze swojej postawy w ostatnich spotkaniach?

Nie ukrywam, że powinna być taka sama jak w ubiegłym sezonie. Muszę być zawodnikiem zbierającym piłki z tablicy i grającym twardo w defensywie, czyli robiącym wszystko, by zatrzymać przeciwnika. Paradoksalnie wiele osób w Polsce twierdzi, że muszę być graczem ofensywnym i oczekuje ode mnie 20 punktów na mecz, ponieważ podpisałem nowy i wysoki kontrakt.

Reklama

Tymczasem to ostatnia rzecz, jakiej wymaga ode mnie sztab szkoleniowy w Orlando. Co prawda moje ostatnie mecze były średnie, jednak nie wpadam w panikę. W Toronto prezentowałem się słabo, ale przykładowo z Charlotte zagrałem dla odmiany bardzo dobrze. Sądzę, że moja gra na EuroBaskecie nie będzie miała zbyt wielkiego wpływu na moje występy w NBA. Czekają mnie zarówno spotkania lepsze, jak i gorsze. Nie zapominajmy, że sezon składa się z 82 meczów. Ciężko więc powiedzieć cokolwiek o mojej regularnej formie. Uważam, że teraz brakuje mi kilku zbiórek na mecz, ale poza tym robię wszystko, czego oczekuje ode mnie trener. A on -- jak mówiłem -- jest z mojej postawy zadowolony.

Miał pan okazję występować jako silny skrzydłowy. Jak się panu grało na tej pozycji, zważywszy na świadomość, że zaraz do gry wrócą Rashard Lewis i Ryan Anderson?

Od razu wiedziałem, że przestanę grać jako czwórka, kiedy tylko wrócą koledzy. Wystawiano mnie jako silnego skrzydłowego, ponieważ miałem kryć silniejszych i bardziej ruchliwych zawodników, którzy sprawiają problem Dwightowi Howardowi. Chodziło o to, żeby nie łapał na nich fauli. Myślę, że wykonałem to zadanie w stu procentach, spisując się bardzo dobrze.

Reklama

Sztab trenerski musi być ze mnie zadowolony, bo dalej daje mi szansę grania na czwórce. W tej sytuacji nieporozumieniem są komentarze, że gra dwoma wysokimi graczami nic nam nie dała. Jeśli wciąż gram z duecie z Dwightem, widocznie przynosi to efekty.

A jak wyjaśni pan dotkliwą porażkę z Cleveland Cavaliers? To był wypadek przy pracy?

Uważam, że nie. W pewnym sensie zasłużyliśmy na tą przegraną. Ujawniły się nasza arogancja i pewność siebie. Ukarano nas za brak odpowiedniej koncentracji. Kawalerzyści sprowadzili nas na ziemię, pokazując, jakie są nasze słabości. Przekonaliśmy się, że nie gramy jeszcze twardo w defensywie. Z drugiej strony da się to wszystko zmienić i dopracować.

Mimo to trzeba spojrzeć w lustro i otwarcie sobie powiedzieć, że w tej chwili nie jesteśmy drużyną gotową na zdobycie mistrzostwa.

Jakiego Marcina Gortata zobaczymy w kolejnych spotkaniach?

Przede wszystkim takiego samego, jakiego znacie z ubiegłego sezonu.

Zawodnika, od którego oczekuje się dobrej gry w obronie, zbierania piłek, starającego się wykorzystywać podkoszowe sytuacje w ataku, czyli wykonującego brudną robotę. Prawda jest taka, że grając w tej drużynie, zawsze będę tego typu koszykarzem. Nie da się tego zmienić, gdyż to zostało mi przypisane. Mało tego -- akceptowanie przydzielonej mi roli sprawia, że mogę osiągnąć najwyższe cele. Muszę się z tym pogodzić, ale jednocześnie postaram się grać jak najlepiej i być produktywnym.

*Marcin Gortat. Jedyny polski koszykarz, który grał w finale ligi NBA. W ostatnim spotkaniu z Oklahomą City Thunder przebywał na parkiecie 24 minuty, zdobywając 10 punktów. W nocy z piątku na sobotę zagra przeciwko Boston Celtics