Tym razem kibiców czekają emocje w pełnym wymiarze. W fazie zasadniczej, która zakończy się 17 kwietnia, każdy z zespołów rozegra 82 spotkania, a nie 66, jak w poprzednich rozgrywkach, skróconych z powodu lokautu. Ostatni mecz wielkiego finału odbędzie się najpóźniej 20 czerwca.

Reklama

Głównym faworytem do występu w nim i ponownego sięgnięcia po mistrzowskie pierścienie są koszykarze Miami Heat. Drużyna, w której wszystko kręci się wokół największego gwiazdora ligi LeBrona Jamesa i współtworzących "wielką trójkę" Dwyane'a Wade'a i Chrisa Bosha, ma tylko jedną słabość - brakuje jej solidnego środkowego, choć w poprzednim sezonie trener Erik Spoelstra potrafił ten problem skutecznie zminimalizować.

Teraz faworyci będą jeszcze groźniejsi, bo pozyskali dwóch wybitnych strzelców - Raya Allena (mistrza NBA z Boston Celtics), lidera wszech czasów pod względem trafionych rzutów za trzy punkty, oraz Rasharda Lewisa. Grając razem w zespole Seattle SuperSonics w sezonie 2006/07 zdobywali wspólnie średnio 48,8 pkt w meczu.

W ostatnim finale Heat pokonali Oklahoma City Thunder 4-1. Niewykluczone, że dojdzie do rewanżu. Mistrzowie Konferencji Zachodniej już wiedzą, na czym polega gra o tytuł, a tamta porażka tylko wyostrzyła ich apetyt na sukces.

Mają w składzie trzech medalistów igrzysk w Londynie: król strzelców ligi Kevin Durant i Russell Westbrook zdobyli złoto z reprezentacją USA, a lider klasyfikacji bloków Serge Ibaka - srebro z drużyną Hiszpanii. Był jeszcze czwarty mistrz olimpijski, najlepszy rezerwowy NBA James Harden, ale tuż przed sezonem odszedł w wymianie do Houston Rockets.

Podopiecznych trenera Scotta Brooksa na Zachodzie zechcą zdetronizować Los Angeles Lakers, ekipa jeszcze bardziej doświadczona i bogatsza. Przed sezonem wzmocnili ją dwaj wybitni koszykarze - środkowy Dwight Howard i rozgrywający Steve Nash.

Najlepszy zespół ligi w latach 2009-10, z dorobkiem 16 tytułów mistrzowskich (o jeden więcej wywalczyli jedynie Boston Celtics), ma teraz najdroższą pierwszą piątkę w lidze. Gdyby Kobe Bryant (z kontraktem w wysokości 27,8 mln dol. rocznie), Howard (19,2), Pau Gasol (19,0), Nash (8,9) i Metta World Peace (7,2) w komplecie wystąpili w Meczu Gwiazd, nikt by się nie zdziwił. Każdy z nich grał już w takich spotkaniach wiele razy.

Reklama

Zawsze groźna na Zachodzie jest drużyna San Antonio Spurs, którą od sezonu 1996/97 prowadzi Gregg Popovich, rekordzista nie tylko pod względem stażu, ale i sukcesów (cztery mistrzowskie tytuły, dwie nagrody dla coacha roku) spośród obecnych trenerów w NBA. W składzie są ciągle Tim Duncan, Manu Ginobili, Tony Parker. Ostatnio do francuskiej kolonii, czyli Parkera i Borisa Diawa, dołączył kolejny reprezentant "Trójkolorowych" Nando De Colo, o którym Popovich mówi, że jest "drugim Ginobilim".

Na Wschodzie obrońcy tytułu muszą się liczyć przede wszystkim z Boston Celtics, gdzie Raya Allena zastąpił Jason Terry, mistrz NBA z Dallas Mavericks. Właśnie spotkanie Heat z "Celtami", czyli finalistów konferencji sprzed roku, zainauguruje sezon 30 października. Równie emocjonująco zapowiadają się zaplanowany na ten sam dzień mecz Lakers z Dallas Mavericks.

Poważnym rywalem LeBrona Jamesa i spółki w konferencji powinni być Chicago Bulls, najlepszy zespół poprzedniego sezonu zasadniczego. Pod warunkiem, że w miarę szybko dołączy do kolegów Derrick Rose, którego kontuzja już w pierwszym meczu ostatniego play off spowodowała zapaść drużyny. Przewiduje się, że dynamiczny rozgrywający - najlepszy zawodnik rozgrywek 2010/11 - nie wróci na parkiet przed Meczem Gwiazd, który odbędzie się 17 lutego w Houston.

Marcina Gortata, polskiego jedynaka w NBA, czeka kolejny przełomowy sezon. W ostatnich dwóch latach w barwach Phoenix udowodnił, że wyszedł z cienia swego pierwszego nauczyciela - Dwighta Howarda, który w Orlando Magic był jego wzorem i mentorem. Teraz jednak będzie musiał sobie radzić bez drugiego profesora, mistrza asyst Steve'a Nasha.

Z Kanadyjczykiem u boku odnotował w minionym sezonie najlepsze statystyki w karierze: 15,4 pkt, 10 zbiórek, 1,5 bloku w meczu oraz 31 tzw. double-double. Do swojego trzeciego sezonu w ekipie Suns, polski środkowy przystępuje jako lider zespołu. Po ostatnich zmianach kadrowych jest jedynym zawodnikiem z obecnego składu, który wszystkie 66 spotkań minionych rozgrywek rozpoczął w pierwszej piątce.

W rankingu klasyfikującym wszystkich graczy NBA, opracowanym przez ekspertów telewizji ESPN, też jest najwyżej notowanym graczem "Słońc" - na 57. miejscu w lidze. Pod względem zarobków (otrzyma za ten sezon dokładnie 7 258 960 dolarów), w drużynie wyprzedza go minimalnie tylko Słoweniec Goran Dragic (7,5 mln dol.).

28-letni Gortat w tym sezonie będzie się starał pokazać, że już nie potrzebuje wielkich gwiazd obok siebie, że sam aspiruje do takiego statusu. Musi udowodnić, że jest graczem wszechstronnym, zdobywającym punkty na wiele sposobów, a nie tylko po podaniach "na talerzu" od superrozgrywającego.

Chcę potwierdzić, że niezależnie od okoliczności jestem zawodnikiem, którego stać na grę na dobrym poziomie w NBA przez kilka lat - powiedział PAP Gortat.

Ten sezon będzie lepszy nie z powodu długości, ale dlatego, że mieliśmy więcej czasu na solidne przygotowanie i stworzyliśmy lepszy zespół. Zaskoczymy wiele osób, rywali, a szczególnie tych, którzy myślą, że mecz z nami to łagodny spacerek oraz tych, którzy skreślili nas przed rozpoczęciem rozgrywek. Nasz cel minimum to awans do play off, ale mam nadzieję, że nie skończymy na pierwszej rundzie - dodał.

Suns wygrali cztery z siedmiu meczów kontrolnych. Sezon rozpoczną 31 października we własnej hali spotkaniem z Golden State Warriors.