Jeden z najlepszych pomocników naszej ligi wrócił do reprezentacji po ponad dwunastomiesięcznej przerwie. Ostatni raz biało-czerwoną koszulkę założył podczas mundialowej klęski z Ekwadorem. Później grał tylko w klubie - pisze DZIENNIK.
"To było dziwne" - twierdzi Kosowski. "Po mistrzostwach trafiłem do Chievo Verona do jednej z najmocniejszych lig na świecie. Występowałem dość regularnie, a w reprezentacji grali inni. Dałem sobie rok na ponowne przebicie się do drużyny narodowej. Bardzo chciałem wrócić. Gdyby mi się to nie udało, to musiałbym się w czerwcu poważnie zastanawiać, co dalej robić. Mam kontrakt w Krakowie tylko do końca sezonu, tymczasem nic na razie nie wskazuje, że zostanie on przedłużony. A nie wyobrażam sobie gry w innym polskim klubie niż Wisła. Wyjeżdżać na Zachód? Już byłem. I bardzo brakowało mi tam świadomości, że gram w drużynie, która walczy o najwyższe cele w swojej lidze" - dodaje.
Choć ma na swoim koncie 46 występów w reprezentacji, w kadrze Beenhakera został potraktowany jak nowicjusz. "Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tym szkoleniowcem" - opowiada. "A on zaczął od zorganizowania odprawy dla mnie, Tomasza Zahorskiego i Konrada Gołosia. Jak ja, kadrowicz z dużym stażem, czułem się w tej sytuacji? Nawet mi się to spodobało. Porządek musi być, a ja lubię porządek. I Zahorski wcale nie mówił do mnie <proszę pana>. To też fajne. Wiem, że w Polsce taki zawodnik jak ja jest już uważany za starucha, ale ja chciałbym jeszcze długo grać w piłkę" - dodaje dla DZIENNIKA.
Czy czuje się jak debiutant? "Bez przesady" - opowiada Kosowski. "Pierwszy raz zagrałem w reprezentacji chyba za Engela przeciwko Finlandii. Byłem tak przejęty, że nic z tamtego okresu nie pamiętam" - twierdzi. Jest jedynym piłkarzem, który na obozie zmaga się z kontuzją. "Nie mniej niż o wyjściu na boisko marzę o tym, żeby wreszcie przestało mnie boleć śródstopie" - mówi piłkarz Wisły. "Sam się załatwiłem podczas ligowego meczu z Jagiellonią. Mam nadzieję, że do soboty będę na sto procent gotowy do gry" - kończy.