Potem ci niedoszli zabójcy mówili co prawda, że "tylko" porwać, ale przecież jedno i drugie brzmi strasznie. Byłem w Belgii popularny. Co kolejka ligowa, to gol. Często pojawiałem się na okładkach gazet. O mały włos zapłaciłbym za to bardzo wysoką cenę. W pewnym momencie zacząłem dostawać po kilka głuchych telefonów dziennie. Jakby ktoś sprawdzał, czy jestem w mieszkaniu. Tyle że ja zmieniłem lokum trzy tygodnie wcześniej. W tamto miejsce wprowadził się czeski trener. I pewnej nocy zapukali do jego drzwi obcy ludzie. Uchylił je tylko trochę, a wtedy oni wyjęli spluwy i otworzyli ogień! Uciekł, wyskoczył przez okno, bo to na parterze było. Na jego miejscu miałem być ja!

Tajna policja, która przyszła do mnie do domu pamiętnej nocy, kilkadziesiąt godzin po całych zajściach, poinformowała mnie, dlaczego ktoś czyhał na moje życie. Kilka tygodni wcześniej polscy celnicy zatrzymali na granicy dwóch facetów przemycających przez granicę małą dziewczynkę. To była jakaś organizacja faszystowska. Przemytnicy mieli jeszcze dwóch kompanów w Belgii. Gdy okazało się, że przestępców aresztowano, ich kolesie pozostający na wolności zapowiedzieli wendetę. Ostrzegli, że zrobią coś złego któremuś z ważnych Polaków w Belgii. Myślano, że chodzi o ambasadora. Pomyłka. Celem był Lubański. Policja pytała potem, czy chcę jakieś odszkodowanie za straty moralne. "Nie, dziękuję panowie. Teraz to ja lecę do Polski. I nie wrócę tutaj, dopóki nie złapiecie bandytów" - rzuciłem. Złapali ich pięć dni później.

To wszystko działo się w roku mistrzostw świata w Argentynie. Po kontuzji wróciłem do reprezentacji Polski. W 1978 roku, podczas mundialu, Polska - co dziś brzmi niewiarygodnie - występowała jako jeden z faworytów do tytułu. Teraz wiem jednak, że nasza drużyna nie była w stanie wygrać mundialu. Pośredni wpływ miał na to nasz trener Jacek Gmoch. Przecież to on odpowiadał za zmiany, za atmosferę w zespole. Z perspektywy czasu myślę, że gdybyśmy mieli więcej stabilności, spokoju i wzajemnego zaufania, mogło pójść lepiej. Z drugiej strony - czy piąte miejsce na mundialu było złe? Nie, było sukcesem, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w tle toczyły się konflikty na tle finansowym i personalnym, mnożyły się błędy organizacyjne. Zamiast skupić się na piłce, siedzieliśmy po nocach w pokojach, dyskutując kto co wziął. Zniknęły jakieś pieniądze za sprzęt, 20 tysięcy dolarów. Zaginęli dwaj działacze. W Argentynie działy się rzeczy wstydliwe, a oczekiwania ludzi w Polsce były ogromne i uzasadnione. Marzenia nie zostały spełnione.

Grę w kadrze zawsze będę wspominał z uśmiechem. Szczególnie mecze na Stadionie Śląskim. Wyjście z tunelu i ryk tłumów, tych tysięcy, które pragną zwycięstwa. Tego nie da się opisać słowami. Trzeba samemu przeżyć takie emocje. Odegranie hymnu, dreszcze na plecach, łzy w oczach. W takich chwilach człowiek jest zdolny do najwyższych poświęceń. Śląski był dla mnie zawsze szczęśliwy. Może dlatego, że strzelałem najważniejsze z ważnych goli. Przeciwko reprezentacji Anglii, Romie, Holandii, Węgrom, Bułgarom, Czechom. Te bramki przeszły do historii.





Reklama