Kędziora jak sam przyznaje do aniołków nie należał. Trochę wydoroślałem. Ale natury nie oszukasz. Ojca i trenera oszukasz, a natury - nie. Kiedyś w domu tylko bywałem. Przeważnie na noc. Z kumplami rządziliśmy za to na osiedlu. Osiedle. Właściwie to było sześć dużych bloków i tyle. Ale jak na Sulechów, gdzie się wychowałem, to już blokowisko. Mieszkałem blisko torów. W takich okolicach nie brakuje hal, opuszczonych budynków. Tam się szwendaliśmy. Sąsiedzi donosili, że bujamy się po terenach kolejowych, dzwonili na policję. Przyjeżdżali panowie w mundurach i nas ganiali - wspomina w rozmowie ze sport.pl obrońca "Kolejorza".
Piłkarz Lecha musiał szybko biegać, bo nigdy nie wpadł w ręce Policji, a nie tylko ona na niego "polowała". W Sulechowie od lat stacjonuje 5. Lubuski Pułk Artylerii. Jest też duży poligon. Wszędzie na ogrodzeniach wisiały tabliczki z zakazem wstępu, no to chyba naturalne, żeśmy tam łazili. Najczęściej do małpiego gaju. Były drabinki, tunele, liny, podziemia. Lepszego placu zabaw nie można było sobie wymarzyć. Zbieraliśmy też łuski, naboje. W lesie stał stary, blaszany czołg. Bawiliśmy się w czterech pancernych. Robiliśmy łuki, pistolety. Żołnierze mieli ćwiczenia, a my kilkadziesiąt metrów dalej toczyliśmy swoje bitwy. Jak nas zobaczyli, to gonili - opowiada Kędziora.