Śląsk Wrocław – Legia Warszawa 0:0
Żółta kartka – Śląsk Wrocław: Rafał Leszczyński, Diogo Verdasca, Łukasz Bejger; Legia Warszawa: Artur Jędrzejczyk, Bartosz Slisz, Rafał Augustyniak.
Sędzia: Piotr Lasyk (Bytom). Widzów: 21 947.
W 21. Minucie Josue nie wykorzystał rzutu karnego. Zawodnik Legii nie trafił w bramkę.
Ostatni mecz rundy jesiennej był dla Śląska wyjątkowy, bo klub właśnie na to spotkanie zaplanował główne uroczystości związane z 75-leciem. M.in. na trybunach stadionu pojawiło się bardzo wielu byłych piłkarzy, którzy tworzyli historię Śląska, a drużyna trenera Ivana Djurdjevica zagrała w okolicznościowych czarnych koszulkach.
Na trybunach trwało świętowanie, a na boisku ligowa walka. Pierwsza zaatakowała Legia. Minęło zaledwie kilkadziesiąt sekund, kiedy Rafał Leszczyński musiał ratować swój zespół po strzale Bartosza Slisza zza pola karnego. W odpowiedzi groźnie uderzył Patrick Olsen i piłka o centymetry minęła bramkę.
Kilka minut po uderzeniu Duńczyka Śląsk miał stuprocentową okazję i powinien wyjść na prowadzenie. Po podaniu za plecy obrońców gości w sytuacji sam na sam z Kacprem Tobiaszem znalazł się Erik Exposito. Hiszpan chciał posłać piłkę między nogami bramkarza Legii, ale ten się nie dał oszukać i odbił uderzenie.
Goście swoją idealną okazję mieli po 20 minutach gry. Ernest Muci po świetnym podaniu Josue znalazł się sam na sam z Rafałem Leszczyńskim i został powalony na ziemię przez bramkarza Śląska. Arbiter się nie wahał i wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Josue, ale uderzył anemicznie, a w dodatku niecelnie i nadal było 0:0.
Okazję miała Legia, to w odpowiedzi musiał mieć zaraz Śląsk. Po szybkim ataku w pole karne z prawej strony wpadł John Yeboah, ściął do środka, uderzył technicznie i kiedy wydawało się, że piłka wpadnie do siatki, Kacper Tobiasz końcami palców zdołał ją zbić na słupek.
Gol wisiał w powietrzu i w końcu piłka wpadła do siatki. Josue uderzył z woleja zza pola karnego, ale po analizie wideo okazało się, że wcześniej na pozycji spalonej był Muci. Później jeszcze w doliczonym czasie po strzale głową Yuriego Ribeiro piłka trafiła w słupek i na tym był koniec emocji w pierwszej połowie.
Trener Kosta Runjaic w przerwie dokonał dwóch zmian i na boisko posłał m.in. Carlitosa, dając sygnał do ataków. Pierwsi w drugiej połowie okazje na gola mieli jednak gospodarze. Po rzucie wolnym po ogromnym zamieszaniu w polu karnym piłka już leciała do siatki, ale Tobiasz kolejny raz instynktowną interwencją uratował swój zespół.
W kolejnych fragmentach to goście mieli optyczną przewagę, dłużej utrzymywali się przy piłce, a Śląsk cofnięty szukał szans na kontrataki. Gra była rwana, brakowało dokładności i sytuacji bramkowych.
Po godzinie gry piłkarze dostali dodatkową przerwę. Kibice odpalili race, a ponieważ w niedzielę we Wrocławiu było mgliście i wilgotno, dym nie mógł się rozwiać. Przerwa trwało na tyle długo, że na murawie pojawił się trener bramkarzy Śląska i zaczął ćwiczenia rozgrzewające z Leszczyńskim.
Kiedy w końcu mgła opadła, znać o sobie dał zupełnie niewidoczny do tej pory Filip Mladenovic. Serb dwa razy idealnie dośrodkował i kolegom z drużyny pozostawało tylko skierować piłkę do bramki, ale ani Maciej Rosołek, ani Makana Baku nie potrafili tego uczynić. Mogło się to zemścić, bo w odpowiedzi świetną okazję miał Cayetano Quintana, ale pospieszył się ze strzałem i trafił tylko w boczną siatkę.
Kibice we Wrocławiu bramek nie zobaczyli, co najbardziej ucieszyło kibiców w Częstochowie, bo prowadzący w tabeli Raków wiosnę rozpocznie z przewagą aż dziewięciu punktów nad drugą Legią.
Autor: Mariusz Wiśniewski