Sprzęt przyleciał z opóźnieniem ze zgrupowania w Nowej Zelandii. Trenerzy pojechali go odebrać na lotnisko, a później robili zakupy. Gdy wyszli, samochodu nie było - powiedział szef Polskiego Związku Narciarskiego.

Kradzież natychmiast zgłoszono na policję. Na razie nie ma żadnych dodatkowych informacji. Prezes podkreślił, że sprzęt nikomu się nie przyda. Był znaczony, więc nawet nie może być sprzedany.

Reklama

Oprócz nart ukradziono m.in. fotokomórki do pomiaru czasu, parę kompletów tyczek, kilka par butów narciarskich.

Tajner uspokoił, że zawodnicy mają na czym trenować, bowiem posiadają sprzęt zastępczy. Nie jest on jednak tak dobry. W samochodzie znajdował się najwyższej klasy i najnowszy. Nie wiem co teraz będzie, ale na pewno kolejne zgrupowania dojdą do skutku - zaznaczył.