Justyna Kowalczyk, która wraz z Sylwią Jaśkowiec wywalczyła brąz w zawodach sztafety sprinterskiej, w swym felietonie w "Gazecie Wyborczej" w szczegółach opisała, na czym polega specyfika wysiłku wkładanego w taki wyścig. - To chyba najbardziej taktyczna ze wszystkich narciarskich konkurencji. Przyjęło się, (...) by na pierwszą zmianę stawiać zawodnika z większymi predyspozycjami wytrzymałościowymi. Na drugą tego, który na finiszowej prostej poradzi sobie lepiej - wyjaśniała. I dodała, że zawodniczki cieszyły się z sukcesu jak dzieci.
Kowalczyk pozwoliła sobie również na osobistą refleksję. Przede wszystkim podziękowała swojemu trenerowi, bez którego - jak podkreśliła - na medal nie byłoby szans. Opisała niezwykłe podejście Aleksandra Wierietielnego do dziewczyny, dla której jeszcze w maju 30 minut truchtu było zbyt dużym wysiłkiem i kończyło się zawsze wymiotami, zasłabnięciem i arytmią.
- Mój trener jest mistrzem. Dalsze słowa są zbędne. (...) Czapki z głów przed Aleksandrem Wierietielnym - napisała narciarka.
Pisząc zaś o sobie, przywołała miniony, wyjątkowo dla niej ciężki rok. Dlatego medal dwóch zawodniczek należy się całej ekipie. Ludziom, którzy - jak napisała - za warkocz wyciągnęli ją z bagna.