"To był absurdalny rok… Prawdziwy koszmar" - powiedział kapitan Juventusu Alessandro Del Piero. Jego klub przeżył degradację do Serie B i odebranie dwóch tytułów mistrzowskich, kryzys finansowy, próbę samobójczą Gianluki Pessotto, śmierć dwóch młodych wychowanków, którzy utonęli w klubowym stawie. Wielu "prawych" ludzi we Włoszech chciało unicestwić "zły" Juventus. Nie udało się. Stara Dama działa zgodnie z zasadą Nietzschego - co mnie nie zabije, uczyni mnie silniejszym.

"Za 100 dni znów będziemy wielcy" - powiedział prezes Juve Giovanni Cobolli Gigli. Dodał, że jego klub będzie dysponował jednym z najwyższych budżetów w Europie. Kto ma doprowadzić Juve z powrotem na szczyt? Mówi się, że Xabi Alonso, Obafemi Martins, Klaas Jan Huntelaar. Może Vincenzo Iaquinta, a może Rafael Marquez. A może i wszyscy razem. Wiadomo tylko tyle, że latem na same transfery Juventus ma wydać ponad 60 mln euro.

Reklama

Wprawdzie turyńczycy, w związku z degradacją, stracili wart 238 mln euro kontrakt z firmą Tamoil, ale w trudnej chwili przyszła z pomocą rodzina - Grupa Fiat. Ponad 10 mln euro rocznie zrekompensuje straty moralne związane z faktem, że Juventus będzie miał na koszulkach logo firmy New Holland, produkującej sprzęt rolniczy.

Dla Juventusu, tak jak dla starych włoskich rodów, rodzina jest najważniejsza. Kiedy nie szło w drugiej lidze, John Elkann, potomek wielkich Agnellich i prawdopodobnie przyszły szef Fiata, przychodził do szatni i przypominał, że szlachetność zobowiązuje. Del Piero, wierny od lat jednemu klubowi, mówił, że szlachcic nie opuszcza swojej damy.

Kibice nawiązywali do wielkiej przeszłości, wywieszając transparenty z napisami: "Tradizione" i "Forza onore". Kto zaczynał mówić o pieniądzach (Trezeguet), albo o wielkiej korporacji, która więzi swojego pracownika (Camoranesi) - był wyzywany od najemników. Nic tak nie pomaga w odzyskaniu dobrego imienia, jak nawiązywanie do wielkiej tradycji. Turyńczycy robili to przez cały ostatni rok.

Ale czy odzyskali dobre imię? Na pewno przeszli katharsis. W Serie B doznali mnóstwa upokorzeń. Mecz z Brescią rozegrali na "stadionie", którego jedyna trybuna była zadaszona zardzewiałą blachą, ludzie siedzieli na metalowych ławkach, a z boiska było widać remizę. Przyszło im stawać nie tylko na przeciwko sędziom, którzy bali się gwizdać dla nich rzuty karne, ale i piłkarzy, o których nigdy w życiu nie słyszeli, a którzy po meczu prosili o "autograf dla syna”. Remisowali z takimi drużynami jak Rimini czy Albinoleffe, bo maluczkim upokorzenie "mistrza" sprawia wielką frajdę.

Z Mantową Juve przegrało przy akompaniamencie piosenki "Solo rubare, sapete solo rubare" ("Wiecie tylko jak kraść"). W błocie i na dołach. Tym, którzy się tym nie przejmowali, przypominano żarty z nieźle sprzedającej się książki pod tytułem:"Dio Esiste, Juve in B” (Bóg istnieje. Juve w Serie B).



"Opinia publiczna była przeciwko nam. Spadaliśmy w przepaść, ale mamy niezłych prawników, no i Włosi wygrali mistrzostwo świata. Dzięki temu nie gramy w Serie C" - mówi Gigli. "Jak graliśmy w Neapolu, czy w Genui, to ludzie okazywali nam autentyczną nienawiść. Ale jak przyjechaliśmy do Crotone, mieszańcy wiwatowali na naszą cześć. Po kwadransie meczu miejscowi dopingowali Juventus. Zaczęli śpiewać: <Gigi Buffon, skacz z nami!>. A on skakał! W Bergamo, na 20 tysięcy kibiców, dopingowało nas 18 tysięcy" - przechwala się prezes Juventusu.

Juventus przetrwał dzięki czemuś, co kibice nazywają "L’emozione Juve" - uczuciu silnemu jak przywiązanie do ojczyzny. "Ten kto jest <Juventino>, znajduje sens historii i upływającego czasu" - powiedział Gigli. Kiedyś tysiące Włochów z południa emigrowało do Turynu w poszukiwaniu pracy. Dziś ich dzieci i wnuki są zakochani po uszy w Juventusie.

Reklama

Na południu jest tysiące wsi i miasteczek, w których istnieją tzw. kluby Juventusu, organizujące wspólne oglądanie meczów ukochanej drużyny. Ci Włosi, którzy zginęli na Heysel, w większości nie pochodzili z Turynu, tylko właśnie z południa. 11 milionów Włochów uwielbia Juventus, pozostałe 49 milionów nienawidzi. To sprawia, że Serie A bez Juve nie ma sensu.

W minionym sezonie żaden mecz nie przyciągnął przed telewizory tylu widzów, co dwa lata temu spotkanie Milan-Juventus. Jak napisał kiedyś Umberto Eco, Turyn bez Italii byłby mniej lub bardziej taki sam, ale Italia bez Turynu będzie już całkowicie inna. Pierwsza liga bez Juve też była całkowicie inna. Gorsza. Nieważne, czy w Juve będzie Buffon i Lippi, czy nie. Tu nie o gwiazdy chodzi.