Francuski zespół zachował nazwę, ale został przejęty przez luksemburskiego biznesmena Gerarda Lopeza, właściciela Geni Capital. Inwestor ogłosił, że od przyszłego sezonu stanowisko straci menedżer Bob Bell. Brytyjczyk objął funkcję szefa teamu Renault po odejściu słynnego bossa Flavia Briatorego, który przez aferę singapurską nie może się nawet zbliżać do toru F1.

Reklama

- Geni Capital zostało wybrane, bo jest firmą dynamiczną, zdolną przyciągać sponsorów i działać w ścisłej współpracy, zwłaszcza jeśli chodzi o wybór drugiego kierowcy oraz szefa, który zastąpi Bella - powiedział prezydent zespołu Bernard Rey.

Obsada kierowców będzie znana w styczniu. Jako możliwi następcy Bella wymieniani są legendarny kierowca Alain Prost i Eric Boullier. Ten ostatni szefuje firmie Gravity, agencji menedżerskiej kierowców powiązanej z Geni Capital.

Nowi właściciele chcą mieć u siebie Kubicę. Jego menedżer Daniel Morelli mówił, że potrzebuje kilku dni, aby zorientować się, jakiego rodzaju partnerem w F1 będzie Geni Capital. Od tego będzie zależało, czy Polak wypełni kontrakt wiążący go z Renault, czy też skorzysta z klauzuli dającej mu wolną rękę w przypadku zmiany właściciela. Już pierwsze decyzje pokazują, że biznesmen z Luksemburga nie jest pasywnym inwestorem i będzie chciał mieć udział w zarządzaniu teamem i obsadzie stanowisk. Co jeśli nie dogada się z Kubicą?

Polak z całą pewnością nie myśli o rocznej przerwie w jeżdżeniu w rajdach, wzorem Kimiego Raikkonena. Takie rozwiązanie awaryjne podsunął Kubicy portal BBC, bo poza Renault jego możliwości wyboru w F1 są ograniczone. Wolne miejsce w Mercedesie zdaje się być już przypisane Michaelowi Schumacherowi. Wczoraj swoje głębokie przekonanie o powrocie siedmiokrotnego mistrza wyraził Bernie Ecclestone. - Mają już w Mercedesie Michaela. Nie będą chcieli i Michaela, i Kubicy - powiedział nieformalny szef F1.

Jedno z wolnych miejsc w Sauberze zajął wczoraj Kamui Kobayashi. Pozostałe teamy z wakatami - US F1 i Campos - nie mogą zapewnić kontraktu za poziomie oczekiwań Kubicy, bo sami czekają na kierowców, którzy zapłacą (pieniędzmi sponsorów) za możliwość startu.