"Trochę mnie ta podróż wykończyła. Tym bardziej, że zaraz po przyjeździe do wioski olimpijskiej miałem trening. A na nim niespodzianka. Ekipa z kontroli antydopingowej" - opowiada "Faktowi" Adam Małysz.

Reklama

Kontrolerzy pobrali skoczkowi krew i mocz do badań. Jak tłumaczy nasz zawodnik, zazwyczaj dotyczy to tylko biegaczy i biathlonistów, lecz najwyraźniej ktoś się pomylił i jemu także wpisał oba rodzaje próbek do sprawdzenia.

"Trwało to wszystko do godziny 23, a potem też nie do końca się wyspałem, bo przez prawie całą noc sikałem. Żeby oddać mocz do analizy, musiałem wypić sporo wody, przez co później co godzinę biegałem do toalety. Gdybym zamiast wody wpił jedno piwo, problemu udałoby się uniknąć, ale kontrolerzy piwa nie przynieśli. Ewentualnie trzeba było mieć swoje, a w wiosce alkoholu nie ma" - przyznaje Adam Małysz.

Czytaj także: Skoczyli sobie do oczu