"Orzeł z Wisły" przywiezie z Whistler dwa srebrne medale. Dwukrotnie triumfował Szwajcar Simon Ammann, a na trzecim stopniu podium stawał Austriak Gregor Schlierenzauer.
Jeszcze przed rywalizacją mówiono o tym, że najważniejsze na dużej skoczni mogą okazać się warunki atmosferyczne. To one będą rozdawały medale. "Wtedy wygrywają ci, co są najlepiej przygotowani, a nie ci, co mają więcej szczęścia" - powiedział Lepistoe.
Tym razem szczęście uśmiechnęło się także do 32-letniego zawodnika KS Wisła Ustronianka. W pierwszej serii tuż przed jego skokiem zaczął wiać wiatr z przodu. Sędziowie postanowili zdjąć go z belki i zarządzili czekanie.
Na skoczni zrobiło się cicho, wszyscy czekali, by na belce znowu pojawił się Małysz. Hannu Lepistoe zaczął się denerwować.
"To był taki moment, którego się obawiałem. Pomyślałem jednak, że przecież będzie miał i tak te same warunki, co ci najlepsi, a to było najważniejsze. Idealnie, gdyby były one dobre, ale gdyby były złe to dla wszystkich te same. Potem praktycznie się ustabilizowało i zaczęło wiać tylko z przodu. Pomyślałem - jest dobrze" - przyznał fiński szkoleniowiec.
Nie obniżyło to jednak poziomu jego zdenerwowania. "Czerwone światełko świeciło się dosyć krótko. A Adam nadal był powstrzymywany przed oddaniem skoku. Zegar zaczął już odliczać czas. Wtedy nie wytrzymałem i zgłosiłem, że przecież już go muszą puścić, bo wiatr nie przekracza dozwolonych norm. To trwało jeszcze parę sekund. Dlaczego? Nie mam pojęcia, ale bałem się, że w końcu kompletnie przestanie wiać" - dodał.
Po konkursie Lepistoe nie ukrywał zadowolenia. "To mój największy sukces w sportowej karierze - ocenił. - Do niczego nie mogę go porównać. Z pomocą jedynie Roberta Matei i Maćka Maciusiaka zdołaliśmy osiągnąć tak wiele. Byliśmy za wszystko odpowiedzialni od samego początku do końca. Nie mieliśmy żadnej dużej organizacji za nami, ani specjalistów. Teraz w małej grupie zdołaliśmy osiągnąć niezwykłą harmonię. Zaznaczam jednak - bez Matei i Maciusiaka nic by z tego nie było".